Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Flügel, dziennikarz "Gazety Lubuskiej", napisał książkę "Schowani do wora". To wspomnienia więziennego wychowawcy, którym był 10 lat

Mariusz Kapała
Mariusz Kapała
Andrzej Flügel od 30 lat jest dziennikarzem "Gazety Lubuskiej". Wcześniej pracował jako więzienny wychowawca - ze wspomnień z tego okresu powstała książka "Schowani do wora"
Andrzej Flügel od 30 lat jest dziennikarzem "Gazety Lubuskiej". Wcześniej pracował jako więzienny wychowawca - ze wspomnień z tego okresu powstała książka "Schowani do wora" Mariusz Kapała / GL
Kiedyś wszedł do mnie skazany, grzecznie się zameldował, rozpiął koszulę i powiedział, żebym zobaczył, co on tu fajnego ma. Miał wbitą w serce szpilkę z ozdobną czerwoną główką. Kiedy nabierał powietrza, szpilka lekko się wysuwała, kiedy je wypuszczał, chowała się... - opowiada Andrzej Flügel, dziennikarz „Gazety Lubuskiej”, który wcześniej pracował jako więzienny wychowawca. Ze wspomnień z tego okresu napisał książkę „Schowani do wora”.
  • Więzienie to takie miejsce, gdzie dzieją się rzeczy, na które człowiek jest kompletnie nieprzygotowany - mówi Andrzej Flügel.
  • "Wchodzę do celi, dwóch facetów gra w szachy, a na łóżku obok leży trzeci, z podciętymi żyłami, i krew tryska na szachownicę - a oni grają".
  • Jak mogłem prowadzić pracę wychowawczą, kiedy na oddziale miałem 180 osadzonych, a powinienem mieć 60? - pyta autor książki "Schowani do wora".
Andrzej Flügel w czasie sezonu piłkarskiego w każdy weekend jest na meczu jakiejś lubuskiej drużyny
Andrzej Flügel w czasie sezonu piłkarskiego w każdy weekend jest na meczu jakiejś lubuskiej drużyny Mariusz Kapała / GL

„Pewnie wielu, a może większość z Was, kojarzy mnie z tym, co w „Gazecie Lubuskiej” przez 30 lat pisałem o sporcie. Jednak w swoim poprzednim wcieleniu byłem wychowawcą w więzieniu” - napisałeś na Facebooku. Zaskoczyłeś tym wyznaniem sporo osób?
Tak. Kilku ludzi było kompletnie zaskoczonych tym, że miałem wcześniej inne życie zawodowe. Stąd liczę, że zainteresują się książką. I tym bardziej jestem ciekawy ich opinii.

Dlaczego „Schowani do wora”?
W gwarze więziennej „schowany do wora” to ktoś z grypsujących, co do którego pojawiły się jakieś zastrzeżenia, które mogły dotyczyć na przykład jakiejś domniemanej współpracy z funkcjonariuszami czy innego złamania zasad grypsery. Taki osobnik był jakby w poczekalni, dopóki nie wyjaśnią się owe zastrzeżenia, czyli był w zawieszeniu. Potem, jeśli zarzuty się potwierdziły, był wykluczany z grypsery i lądował na dole hierarchii albo wracał do łask. Przez lata czułem się czasami jak w jakimś „worze”. Z jednej strony skazani, siłą rzeczy nieufni wobec funkcjonariuszy, więc także wychowawców, z drugiej - przełożeni, dla których często próba zrozumienia tych, którzy trafili w to miejsce, okazywała się pustym dźwiękiem, a przede wszystkim interesowała ich grubość krat i to, żeby im nikt nie uciekł.

Jak trafiłeś do pracy w więzieniu?
Przypadkowo. Przenieśliśmy się z żoną do Stegny Gdańskiej, nad samym morzem, bo w Zielonej Górze nie było szans na mieszkanie, a tam je dostaliśmy. Miałem tam uczyć historii. Niestety, dyrektor szkoły zmienił decyzję, dał mi tylko kilka godzin historii i w ramach etatu powierzył mi prowadzenie harcerstwa. Byłem już wtedy po studiach. Pracę magisterską pisałem w oparciu o dokumenty Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Zielonej Górze. Wraz z kolegami przyjechałem do jej szefa z kwiatami podziękować za pomoc. Pytał nas, kto gdzie będzie pracował. Jako jedyny wyraziłem niezadowolenie. Wówczas powiedział mi, że przed chwilą rozmawiał ze swoim kolegą, naczelnikiem aresztu śledczego, i potrzebują tam wychowawcy. Zapytał, czy ma zadzwonić i mnie umówić. Godzinę później byłem już u naczelnika. W ciągu roku miałem dostać mieszkanie, a pensja była znacznie wyższa niż w szkole. I przekonałem żonę, która zawsze wspierała mnie w takich szalonych pomysłach. Pół roku później przekroczyłem bramy więzienia.

Obejrzyj też:

I?
Od początku strasznie wkurzało mnie to, że często ważniejszy jest stopień służbowy niż argumenty. To raz. I dwa - zupełnie inna rzeczywistość, która jest w pierdlu. Czytałem książki na ten temat, ale dopiero będąc wychowawcą, zauważyłem, że kryminał to świat z zasadami nieprzystającymi do tych, jakie są na wolności, czyli rzeczy nienormalne są normalne.

Na przykład...
Wchodzę do celi, dwóch facetów gra w szachy, a na łóżku obok leży trzeci, z podciętymi żyłami, i krew tryska na szachownicę - a oni grają. Mówię: „Panowie, co wy robicie? Krew na szachownicę tryska. Pomóżcie człowiekowi, bo się wykrwawi!”. A oni na to: Panie wychowawco, to nie nasza sprawa, każdy ma swoje problemy. My mamy swoje życie, gramy w szachy...”. O więziennej hierarchii nie decydowało wykształcenie, przestrzeganie norm międzyludzkich, tylko liczba wyroków - im cięższe przestępstwo, tym lepiej, a jak ktoś na przykład pobił „klawisza”, to już był niemal królem.

Jak wyglądała wtedy praca w pierdlu?
To były czasy PRL, świat za murem był popier... - podobnie jak na zewnątrz. Mieliśmy przepisy, kodeksy, w sumie nie najgorsze, a życie skrzeczało z każdej strony. Jak mogłem prowadzić pracę wychowawczą, kiedy na oddziale miałem 180 osadzonych, a powinienem mieć 60? Według założeń powinienem rozpoznać ich problemy, pomóc im, żeby zaakceptowali wyrok i ułożyli sobie sprawy, wcześniej wyszli i wrócili do społeczeństwa. Czy mogłem to robić wobec takiej liczby osób? To było niewykonalne! A szefostwo z tego mnie rozliczało... Poza tym trzeba przyznać, że w tamtych czasach ludzie z wykształceniem wyższym pedagogicznym dopiero zaczęli się pojawiać, a dla szefostwa ważniejsze były kraty, zabezpieczenia i zamki niż praca wychowawcza. Jak to mówili starzy „klawisze”: „Wy se, magistry, piszcie w aktach, a my wiemy swoje”.

Andrzej Flügel i żużlowiec Piotr Protasiewicz w czasie wizyty w Zakładzie Karnym w Krzywańcu
Andrzej Flügel i żużlowiec Piotr Protasiewicz w czasie wizyty w Zakładzie Karnym w Krzywańcu Mariusz Kapała / GL

Przełożony zawsze wie lepiej - to oczywiste...

Podam kolejny przykład. Osadzony pod wpływem emocji, nerwów próbował popełnić samobójstwo, wieszając się na pętli zrobionej z prześcieradła. Wspólnie z psycholożką prosiliśmy naczelnika, żeby go nie karał ze względu na jego stan emocjonalny. Naczelnik się zgodził i powiedział osadzonemu tak: „Biorąc pod uwagę opinię psychologa i wychowawcy, nie karzę was, ale ponieważ zniszczyliście mienie państwowe, czyli prześcieradło, muszę was ukarać”.

Jak w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”!
Dokładnie! Porąbany świat... Szefostwo miało swoje wyobrażenie o tym, jak powinien wyglądać i działać funkcjonariusz. Gładko wygolony, przystrzyżony i wykonywać bez zastrzeżeń wszystkie polecenia, nawet te idiotyczne. Natomiast stosunek do skazanych, jakaś empatia, traktowanie ich podmiotowo, a nie przedmiotowo, były w dalszych zainteresowaniach szefostwa. Stąd prawie zawsze miałem kłopoty z przełożonymi.

Obejrzyj też:

No, jakoś nie wyobrażam sobie Ciebie przystrzyżonego na jeżyka i gładziutko wygolonego...
Zawsze miałem problemy z włosami, wyglądem. Moje nazwisko padło nawet na zebraniu w Centralnym Zarządzie Zakładów Karnych, gdzie generał - dyrektor generalny powiedział, że pojawili się w służbie jacyś hippisi. Stało się tak dlatego, że kilka tygodni wcześniej nasz areszt wizytował jego zastępca i nieszczęśliwie mnie zobaczył. Zareagował tak: „Jak pan wygląda?! Co tu się dzieje, panie naczelniku?!”. Mój szef omal nie zemdlał. Jak to usłyszał, osunął się po ścianie... Nie przystawałem za bardzo do tego świata. Sprawdziłem w pragmatyce służbowej, że przepis mówi o schludnym wyglądzie funkcjonariusza. I zapuściłem brodę. Naczelnik zobaczył mnie na korytarzu i zapytał: „Co, nie masz żyletek?”. Kiedy powiedziałem, że zapuszczam brodę, ryknął, żebym o nagrodach nawet nie myślał. Dziś może patrzyłbym na to inaczej, ale wtedy byłem zbuntowanym młodzieńcem.

Funkcjonując w takiej rzeczywistości i takich warunkach, dałeś radę pomóc komuś, kto trafił za kraty?
Przejmowałem się losem swoich podopiecznych. W wielu z nich widziałem ludzi, którzy zaplątali się tam przypadkiem, i uważałem, że mogą wyjść i nie wrócić. I tak było. Spotkałem później jednego z byłych podopiecznych, który zrobił karierę w biznesie. Wiózł mnie kiedyś taksówkarz, który przypomniał mi, że byłem jego wychowawcą. Kiedyś sprawdzał mi bilety konduktor, też mój podopieczny. Oni wyszli na prostą. Ale były też wielkie rozczarowania, kiedy chłopaki, które były u mnie pierwszy raz, i wydawało się, że to zarazem ich ostatni konflikt z prawem, wracały później wielokrotnie. W rozmowach z nimi starałem się nie być sztywniakiem, prowadzić w miarę luźne dyskusje i myślę, że przynosiło to efekt.

Przeczytaj fragment książki "Eddy Mercks", złodziej z lubuskiego miasteczka, miał swoje zasady. Kradł tylko rowery

Pamiętasz najtrudniejsze momenty?
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem człowieka po samookaleczeniu, pociętego, zbroczonego krwią - nie mogłem jeść ani spać. Więzienie to takie miejsce, gdzie dzieją się rzeczy, na które człowiek jest kompletnie nieprzygotowany. Kiedyś wszedł do mnie skazany, grzecznie się zameldował, rozpiął koszulę i powiedział, żebym zobaczył, co on tu fajnego ma. Miał wbitą w serce szpilkę z ozdobną czerwoną główką. Kiedy nabierał powietrza, szpilka lekko się wysuwała, kiedy je wypuszczał, chowała się... Innym razem pojawił się u mnie skazany z drutem w oku. Jeszcze inny przybił sobie worek mosznowy do taboretu. Kiedy nakazałem mu zameldować się, powiedział, że nie może... Pewnego razu osobiście, wraz z oddziałowym, odcinałem człowieka, który próbował popełnić samobójstwo. Facet leżał na podłodze, oddziałowy pobiegł do telefonu wzywać pogotowie, a ja byłem jak skamieniały, nie wiedziałem, co robić. Już sobie wyobrażałem prokuratora, dochodzenie i pytanie, czy nie mogliśmy zareagować szybciej... Na szczęście, niedoszły samobójca zaczął oddychać.

Czy w codziennym, prywatnym życiu miałeś jakieś problemy związane z tym, że byłeś więziennym wychowawcą?
Właśnie nie. No, prawie żadnych. Kiedyś późnym wieczorem przechodziłem koło knajpy, wyskoczył były skazany, który nie był moim podopiecznym, ale wiedział, że pracowałem w pierdlu. Ale zaraz za nim wybiegł gość, który na oddziale rządził grypsującymi i ryknął: „Zostaw pana wychowawcę! On jest w porządku!”. Po czym zwrócił się do mnie: „Przepraszam pana za tego wyrywniaka”. A już będąc dziennikarzem, w redakcji przed biurem ogłoszeń spotkałem byłego skazanego, recydywistę, który powiedział, że w wolnej Polsce kraść już nie musi, założył agencję towarzyską, a ponieważ byłem w porządku, zaproponował mi darmowy bon na usługi. Oczywiście, nie skorzystałem.

Obejrzyj też:

Z wychowawcy stałeś się urzędnikiem - także więziennym.
Miałem dosyć przede wszystkim przełożonych. I to wielokrotnie. Ale areszt to ciągłe napięcie, nerwówka, samouszkodzenia, niepewność jutra - w sumie ciężka robota. Dostałem propozycję przeniesienia się do Zakładu Karnego w Krzywańcu, ale już nie jako wychowawca, tylko pracownik działu ewidencji. Tam kierownik miał odejść na emeryturę i miałem przejąć jego obowiązki. A był już wtedy przepis, że kierownik musi mieć wyższe wykształcenie. Krzywaniec to był inny świat. Przede wszystkim więzienie dla kobiet. Skazane znały już długość wyroku. Samouszkodzenia, próby samobójcze były rzadkością. Była to praca biurowa, wypełniałem kwity, zwalniałem skazane, roznosiłem pocztę... Te trzy lata były najlepsze, najspokojniejsze z ponad dziesięciu, które spędziłem za murem. Ale mój kierownik - zresztą, bardzo fajny chłop - z roku na rok opóźniał przejście na emeryturę. Z kolei ja chciałem robić rzeczy bardziej ambitne niż roznoszenie poczty. A ponieważ mój kierownik oświadczył, że zostaje na kolejny rok, pomyślałem o zmianie. Z aresztu w Zielonej Górze dostałem propozycję powrotu, już jako kierownik penitencjarny, czyli szef wszystkich wychowawców. Poprzedni kierownik był na długotrwałym zwolnieniu lekarskim i było wiadomo, że do służby już nie wróci. Wróciłem, ale - jak się później okazało - tylko na dziesięć miesięcy.

Zobacz też: Dziesiona, kolba, klamka... Czy dogadałbyś się w więzieniu? [quiz - 10 pytań z grypsery]

Często myślałeś, czy nie rzucić tej roboty w cholerę?
Kilka razy chciałem się zwolnić, ale albo był stan wojenny, albo miałem inne perypetie. W roku 1990 nastąpiły zmiany, które bardzo mi się podobały, miedzy innymi z wychowawców zdjęto mundury. Jak powiedział mi kiedyś stary „złodziej”: „Panie wychowawco, bardzo pana lubię, ale nie mogę patrzeć na ten pana mundur. Rzygać mi się chce!”. I jak przypadkowo dostałem się do pierdla, tak samo w 1990 roku przypadkowo trafiłem do gazety.

Andrzej Flügel od 30 lat jest dziennikarzem "Gazety Lubuskiej". Wcześniej pracował jako więzienny wychowawca - ze wspomnień z tego
Andrzej Flügel od 30 lat jest dziennikarzem "Gazety Lubuskiej". Wcześniej pracował jako więzienny wychowawca - ze wspomnień z tego okresu powstała książka "Schowani do wora" Mariusz Kapała / GL

Opowiadaj!
W październiku 1990 sędziowałem turniej piłkarski policjanci kontra radni. Kolega ze studiów, dziennikarz „Gazety Lubuskiej”, obsługiwał tę imprezę i wiedząc o tym, że zawsze interesowałem się sportem, a poza tym grałem w teatrze amatorskim, zapytał, czy nie chciałbym przyjść do redakcji. Podałem mu swój numer telefonu, zapisał go na zmiętej paczce papierosów, nie wierzyłem, że oddzwoni. Ale oddzwonił. Spotkałem się z redaktorem naczelnym, który zaproponował mi, żebym napisał dwa teksty - kulturalny i sportowy. Napisałem, bardziej spodobał się tekst sportowy i 20 dni później zostałem dziennikarzem „Gazety Lubuskiej”.

Nie żałujesz tej decyzji?
Absolutnie! Jako dziennikarz robiłem to, co zawsze chciałem. Zaczynałem jeszcze w czasach drukarni z linotypistami, odlewaniem literek z ołowiu, a skończyłem w erze komputerów i smartfonów. Zaliczyłem trzy igrzyska olimpijskie, odwiedziłem większość znanych stadionów piłkarskich w Europie, byłem na finałach Ligi Mistrzów, rozmawiałem z wielkimi sportowcami... To był wspaniały czas. I kto wie, czy nie napiszę kolejnej książki - o swoich przygodach dziennikarskich.

Spotkanie z autorem

Andrzej Flügel, „Schowani do wora. Wspomnienia byłego wychowawcy więziennego”. Spotkanie z autorem odbędzie się we wtorek, 22 września, o godzinie 18.00 w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Norwida w Zielonej Górze.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska