MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dziennikarz to był gość

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
Kazimierz Różalski. Rocznik 1929. Od 1956 dziennikarz "Gazety Lubuskiej”, od 1980 sekretarz redakcji. Pracował w "GL” do 30 maja 2009 roku. Radny zielonogórskiej rady miejskiej dwóch kadencji.
Kazimierz Różalski. Rocznik 1929. Od 1956 dziennikarz "Gazety Lubuskiej”, od 1980 sekretarz redakcji. Pracował w "GL” do 30 maja 2009 roku. Radny zielonogórskiej rady miejskiej dwóch kadencji.
- Nigdy nie mogłem długo usiedzieć w jednym miejscu, nosiło mnie. I tak zostałem reporterem działu miejskiego - opowiada Kazimierz Różalski, dziennikarz, długoletni sekretarz redakcji "Gazety Lubuskiej".

- To już tradycyjne pytanie. Jak to się stało, że pan trafił do Gazety.
- Ooo, to już dłuższa opowieść...

- To był rok 1956...
- Tak, pierwszy stycznia. Ale wszystko rozpoczęło się kilka miesięcy wcześniej. Byłem wiceprzewodniczącym zarządu wojewódzkiego Związku Młodzieży Polskiej. Miałem już sporo kontaktów z dziennikarzami. Wówczas organizowałem cykl spotkań młodzieży z autorytetami rozmaitych branż. Młodzież pytała anonimowo i padało sporo kłopotliwych tematów. Jak chociażby Katyń. A wraz z radiowcem Tadeuszem Jasińskim redagowaliśmy tygodnik "Głos Młodych"...

- I został pan odkryty?
- Wówczas tak to nie działało. W 1955 roku w Warszawie odbywał się wielki zlot młodzieży. Aby to zamanifestować wywiesiłem na budynku zielonogórskiej siedziby ZNP błękitną flagę, symbol pokoju. Ówczesny bardzo ważny człowiek z PZPR kazał wywiesić czerwoną, ale ja się na to nie zgodziłem. Kosztowało mnie to funkcję w ZNP i skierowanie do pracy. Abym zyskał kręgosłup robotniczy miał to być "Polmos". Jednak ówczesny redaktor naczelny Wiktor Lemiesz zaproponował, że w Gazecie zadbają o mój kręgosłup.

- Pierwszy tekst?
- Wysłano mnie do nowosolskiego "Dozametu". Napisałem trzydziestowierszową informację i... zrobiłem trzy błędy. Nie dostałem wierszówki. Kolejne zadanie to tekst do cyklu "Śladem listów" z gorzowskiego Stilonu. Gdy koledzy z działu ekonomicznego przeczytali ten artykuł stwierdzili, że jak na początkującego to całkiem dobry. Jednak i tym razem naczelny miał uwagi i pojechałem jeszcze raz do Gorzowa, tym razem w towarzystwie starszego kolegi. Trochę tekst zmieniliśmy i było w porządku.

- Jednak był pan przede wszystkim reporterem.
- Zawsze nie mogłem długo usiedzieć w jednym miejscu, nosiło mnie. I tak zostałem reporterem działu miejskiego. Wówczas szefem działu był Wiesław Nodzyński. Tak, ta praca bardziej odpowiadała mojemu temperamentowi.
- Redakcja mieściła się jeszcze przy ul. Żeromskiego?
- Nie, pracowaliśmy już w dzisiejszym budynku. Artykuły krajowe i ze świata przychodziły dzięki dalekopisom, które pracowały 18 godzin na dobę. Teksty pisaliśmy ręcznie i dawaliśmy do przepisania maszynistkom, niektórzy sami pisali na maszynie. Artykuły, po tym jak przejrzeli je kierownicy, w przypadku reportaży redaktor naczelny, gońcy zanosili do redakcji nocnej i drukarni, gdzie królował Józef Siwak. Wówczas była to jeszcze epoka czarnej poligrafii.

- Mówił pan o błędach. A wpadki?
- Proszę sobie wyobrazić artykuł "przybywa członków partii", a pod spodem rysunek szubienicy. Cóż, z tego, że rysunek był do innego tekstu. Albo zdanie "Kryzys w krajach RWPG". Miało być EWG... Dziś to brzmi zabawnie, wówczas zabawnym nie było.

- Najtrudniejszy czas w dziejach gazety? Czystki w 1956 roku?
- Wcale nie. W naszym regionie partyjna władza uchodziła za tzw. miękką. Oczywiście zaszły zmiany w kierownictwie. W niezłym stanie przetrwaliśmy i stan wojenny, i kolejne zawirowania. Najtrudniejszy moim zdaniem był czas sporów własnościowych, słynny najazd na gazetę w latach 90. Jednak z tych czasów niepewności zespół wyszedł bardzo zintegrowany.

- Wracając do początków... Kiedyś dziennikarz to był ktoś.
- Oj, tak... To była bardzo szanowana profesja. Przede wszystkim gazeta miała niemal wyłączność na informacje, to dzięki nam ludzie dowiadywali się, co się dzieje. Całkiem inaczej też reagowali na nas urzędnicy, szefowie rozmaitych film i placówek. Każdy głos krytyczny był studiowany i nie trzeba było czekać na reakcje. Dlatego gazecie, dziennikarzom przypisywano bardzo dużą moc sprawczą. Stąd interwencje, zresztą jak i dziś, są tak ważne. Chociaż dzisiaj znacznie trudniej załatwić sprawy czytelników. Cóż, wówczas za gazetą stała partia.

- Ten oddech władzy bardzo był odczuwalny?
- Nie przesadzajmy, a często wynikało to z uprzedzeń i przerysowań. Weźmy czas, gdy bardzo lubianego Zdzisława Olasa miał zastąpić Mirosław Rataj z opinią aparatczyka. Cały zespół zareagował bardzo niechętnie, nerwowo. Tymczasem to on przeprowadził firmę przez ten najtrudniejszy czas.

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska