Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzisiaj przypada 27. rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Jak pamiętamy te trudne czasy?

Anna Białęcka 0 76 833 56 65 [email protected]
Mieczysław Jańczyk był internowany przez siedem miesięcy
Mieczysław Jańczyk był internowany przez siedem miesięcy fot. Anna Białęcka
Każde z nich pamięta stan wojenny inaczej. Jednak łączy ich to, że byli w tym czasie w więzieniu. Mieczysław Jańczyk był internowany. Anna Sipa trafiła tam z wizytą, a pan Stanisław był strażnikiem oddziałowym.

Doniósł na mnie fryzjer

Mieczysław Jańczyk. Dzisiaj jego pasją jest piłka nożna. Trenuje dzieci na wsi. Właśnie dostał 25 tys. zł odszkodowania za pobyt w więzieniu w czasie stanu wojennego. Pieniądze chce przeznaczyć na remont mieszkania, tak by żonie żyło się wygodniej.

- Dostałem trzy lat za udział w manifestacji pod komitetem partii. To było 31 sierpnia 1982 roku. Teraz komitetu już nie ma, bank znalazł tam sobie siedzibę. Jak mnie złapali, przewieźli od razu do Wrocławia na Świebodzką. Tam czekałem na wyrok, a później zacząłem odsiadkę. W tym czasie był tam także Włodek Frasyniuk. Co robiliśmy przez cały dzień? Zajęć zbyt wielu nie było. Telewizja, rozmowy i spacery. Siedziałem w celi z sześcioma innymi internowanymi.

Między oknami przeciągaliśmy sznurek na kiju, to był sposób na przekazywanie z celi do celi papierosów, kawy i innych rzeczy. Za to rozprowadzanie doniósł na mnie pewien fryzjer, złodziej z Legnicy. Przenieśli mnie karnie do Kamiennej Góry. Tam najchętniej wykonywałem jakieś prace na terenie zakładu. Tak szybciej mijał czas. Nie mogę narzekać, traktowano nas dobrze. Jedzenie też było znośne. Najgorsza była tęsknota za rodziną. Wyszedłem po siedmiu miesiącach.

Plama po truskawkach

Anna Sipa odwiedziła w więzieniu swojego nauczyciela akademickiego
(fot. fot. Anna Białęcka)

Anna Sipa. Dzisiaj na emeryturze. Jej pasją jest gra planszowa sudoku. Skończyła chemię na Uniwersytecie Wrocławskim. Była dyrektorką szkoły w Gaworzycach. Ma dwoje dorosłych dzieci, dochowała się już pięciorga wnucząt. Razem z mężem są zaabsorbowani budową domu nad jeziorem.

- To był czerwiec. Razem z koleżanką przygotowywałyśmy się do obrony pracy magisterskiej. Od znajomych na roku dowiedziałam się, że nasz wykładowca dr Aleksander Koll jest w więzieniu w Głogowie. Był internowany. Postanowiłyśmy go odwiedzić. Uzasadnieniem dla władz więzienia miał być zaległy egzamin. Ale to był tylko pretekst. Kupiłyśmy jedzenie, a że był to czerwiec zabrałyśmy ze sobą także kobiałki z truskawkami.

Przyszło nam poczekać na to widzenie pod bramą więzienia aż trzy godziny. Ale doczekałyśmy się. Przeszukano nas i zaprowadzono do gabinetu naczelnika. Było tu całkiem elegancko. Więzienia właściwie nie widziałam. Jakiś strażnik przyprowadził pana Kolla. Razem spędziliśmy niemal cały dzień. Zawsze sądziłyśmy, że jest niedostępnym człowiekiem. Ale rzeczywistość okazała się inna. Rozmawialiśmy o wszystkim. Na dywanie, tam gdzie stały kobiałki z truskawkami, została wielka plama.

Najgorsze było to, że musiałyśmy go tam zostawić. Pamiętam jak stał taki smutny i patrzył za nami. A później ten łomot zamykanej bramy. Kolejny, ale ostatni już raz, spotkałam pana Kolla na obronie mojej pracy magisterskiej, to było w lipcu.

Mieli swoje wtyki

Pan Stanisław. Od 10 lat na emeryturze. Mieszka z żoną i rodziną syna w podgłogowskiej wsi. Przez 26 lat był oddziałowym w zakładzie karnym w więzieniu. Ma pięciu dorosłych synów i 10 wnuków, którym poświęca cały wolny czas. Chciał pozostać anonimowy.

- Miałem akurat służbę, gdy 13 grudnia 1981 roku przywieźli do zakładu pierwszych internowanych. Piętnastu. Ale 6 stycznia było ich już około 180. Wszystkich skazanych wywieziono do innych zakładów. Tej pierwszej nocy przeżyłem szok, bałem się bardzo, bo naczelnik zapowiedział, że wszyscy będziemy skoszarowani. A tam w domu została żona i piątka małych dzieci. Na szczęście tak się nie stało. Internowani nie byli traktowani jak skazani, wiedzieliśmy, że nie popełnili żadnych przestępstw. Choć na początku obowiązywał ich regulamin więzienny.

Byli karani, na przykład za niewłaściwe odezwanie się do szefostwa zakładu. Karą było na m.in. tzw. twarde łoże, spanie tylko z dwoma kocami. Kiedyś na korytarzu zaczepił mnie jakiś internowany, wypytywał o różne sprawy. Byliśmy tylko we dwóch. Jeszcze tego samego dnia o rozmowie wiedzieli moi przełożeni. Kto doniósł? Jak widać i w ich szeregach służby miały wtyki. Ucieszyłem się, gdy w sierpniu wyjechali internowani a wrócili skazani. Znów było jasne, kto jest kim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska