Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Filipczaków przepis na sukces

RITA WOJTCZAK 0 68 324 88 71 [email protected]
- Trzeba dbać o swój towar i eksponować go odpowiednio - przekonuje Andrzej Filipczak z zadowoleniem segregując płytki podłogowe
- Trzeba dbać o swój towar i eksponować go odpowiednio - przekonuje Andrzej Filipczak z zadowoleniem segregując płytki podłogowe fot. Marek Marcinkowski
- Pomysł? Podpowiedział kolega. Czasy były takie, że strach się było zdecydować, bo jak ktoś słyszał "prywaciarz", to zerkał spode łba.

Mimo to, ówcześni właściciele Antoni i Wanda Filipczak 28 lat temu postanowili: poprowadzimy własny, rodzinny biznes.

Pozostała kwestia wyboru branży. - Z tego co pamiętam rodzice dokonali jej metodą dedukcji - przyznaje Andrzej Filipczak, który firmę przejął oficjalnie w 1991 roku. - Spożywki prowadzić nie chcieli, bo mama wcześniej się tym zajmowała. Już wiedziała, czym to pachnie. Na ciuchach się nie znali. Ojciec wymyślił więc branżę budowlaną - wspomina.
- Wzięliśmy mały kredyt w banku. Za lokum miała nam posłużyć stara stodoła. Nawet dachu tam nie było. Wszystko trzeba było wyremontować, dobudować. Dalej też były schody. Przepisy w tamtych czasach co pięć minut się zmieniały. A urzędnicy prywaciarzy nie znosili - wyznaje. - Kiedy się już uporali z samym założeniem działalności pojawiły się inne problemy. Typowe w Polsce tamtego okresu.

Pięć lat bez znajomości

Samo znalezienie dostawców było nie lada wyzwaniem. Towaru brakowało wszędzie. Jak już się znalazło jakiś kontakt, to był tajny, jak tajemnica rządowa - wspomina z uśmiechem pan Andrzej. - Dostawcę znaleźliśmy pod Krakowem. Kafelki woziliśmy własnym autem. Wyboru nie było. Wszystko robione manufakturą. W trzech podstawowych kolorach. Brązowe, niebieskie i zielone. Wszystkie nakrapiane. Za to ze zbytem nie było problemu. Klienci tylko czekali aż coś się pojawi! Pamiętam też, że płytki z Opoczna można było tylko "załatwić". Mawiało się, że pięć lat bez znajomości to najgorsza kara - wspomina z rozbawieniem.

Było zresztą tak, że nie ograniczano się do sprowadzania tylko tego, co zgodne z ofertą. W tamtym okresie firma zaopatrywała we wszystko, co było niszowe. - Woziliśmy nawet i gumki do słoików, bo brakowało. Nie raz trzeba było łapówkę konduktorowi zapłacić, żeby nas z tymi worami w Świebodzinie wysadził - wspomina stare dzieje właściciel.

Gdzie wałki ze wzorkiem?

Hitem były też wałki ze wzorkiem, którymi można było wykonać oryginalną tapetę. No i plastikowe płytki. Pewną trudność sprawiały agresywne w tamtym okresie kontrole Urzędu Skarbowego. - Parę razy zdarzył się jakiś mandat. Ogólnie było dobrze. Pamiętam, że po sześciu, siedmiu urzędników przychodziło - relacjonuje Filipczak.

Właściciel twierdzi też, że w latach, gdy przejął oficjalnie firmę wszystko było już inne. Wkroczył wolny rynek. Niezmienna pozostała troska o klienta. Pan Andrzej wałków już nie sprowadza. W ich miejsce pojawiła się oryginalna armatura łazienkowa, nowatorskie płytki, wykładziny i farby. - Teraz towar sam wali drzwiami i oknami, ale klienci też się bardzo zmienili. Nie wystarczy, że coś jest. Ważne, jakie jest - przyznaje.

I pojawił się stres. Bo zdobyć dobry towar, w dobrej cenie i do tego trafić w gusta to już wielkie zadanie. Chociaż nadal ten biznes się opłaca, to w dobie wolnego rynku jest okupiony większa ilością siwych włosów. - I na życie prywatne czasu mniej. Więcej pracujemy, aby wyjść na swoje - przyznaje pan Andrzej. - Nerwy są też przy doborze kadry. Ciężko o dobrych w tej branży. Często potrafią wypić. Albo do Irlandii uciec. Od 10 lat zatrudniam jednak sprawdzone osoby. Trzech ludzi na stałe, siedmiu w usługach. Nie zawiodłem się. Jedyną sprawdzoną metodą na zatrudnienie jest wstępna rozmowa, ale i tak wszystko wychodzi w praniu.

Reklama? A po co

- Klienci? A różni są, jak to z ludźmi. Czasem marudni i niezadowoleni - wyznaje właściciel. - Ale w większości to równi ludzie. I już są do nas przywiązani - cieszy się pan Andrzej. - Reklama? Właściwie jest nam już niepotrzebna. Bazujemy na stałych klientach i to oni reklamują nas najstarszym i najlepszym sposobem - pocztą pantoflową. Mamy renomę. Jak się spytać kogoś na ulicy, gdzie w Świebodzinie płytki kupić, to wyśle do nas - wyjaśnia. - Ale znikąd się to nie wzięło. Aby dorobić się takiej pozycji trzeba dać ludziom poczucie, że dobrze trafili, że nikt ich nie naciągnie i nie oszuka. No i duży wybór towaru plus miła obsługa. Oto sekret. I jedyne, czego możemy sobie życzyć to siła ducha i wytrwałość. Aby szło tak dalej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska