Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lepsze jutro dla Mocarza

Tatiana Mikułko 95 722 57 72 [email protected]
Życie rodziny toczy się wokół Borysa, który wymaga całodobowej opieki. Rodzice twierdzą, że byłoby inaczej, gdyby lekarze w porę zdecydowali o cesarskim cięciu.
Życie rodziny toczy się wokół Borysa, który wymaga całodobowej opieki. Rodzice twierdzą, że byłoby inaczej, gdyby lekarze w porę zdecydowali o cesarskim cięciu. Archiwum domowe
Rodzice są przekonani, że stan zdrowia ich synka jest wynikiem źle przeprowadzonego porodu. Sprawa się ślimaczy. Odpowiednie służby nie widzą w tym nic złego. - Chyba chcą nas zniechęcić, ale nie poddamy się - zapowiada tata Borysa.

Niespełna dwuletni Borys zbiera się do raczkowania. Podnosi się na rączkach, próbuje podkurczyć nóżki, przewraca się z pleców na brzuch. Nawet ładnie sam siedzi. Rodzice, Ewelina i Maciej Michalak, cztery razy dziennie go rehabilitują. By sam mógł oddychać (teraz pomaga mu rurka tracheostomijna) i jeść normalne jedzenie, a nie papki. By wykształcił odruchy pierwotne, np. chodzenia. By jak najlepiej widział (ma stwierdzony oczopląs). Po prostu, by mimo orzeczonej niepełnosprawności, padaczki oraz szeregu innych dolegliwości, był w przyszłości jak najbardziej samodzielny. Borys jest silny, wykazuje chęć do walki. To dlatego najbliżsi mówią o nim Mocarz.

O Borysie i jego rodzicach po raz pierwszy napisaliśmy pół roku temu. Opowiedzieli nam, jak radość z oczekiwania przyjścia na świat upragnionego dziecka, zmieniła się w cierpienie. Ciąża była wzorowa, ale poród w gorzowskim szpitalu okazał się koszmarem. "Wciąż słyszeliśmy, że główka "nie wstawia się". Mijały minuty, niebawem godziny i nic. Położna ciągle układała mnie w różnych pozycjach, a lekarz wchodził i wychodził. Po jego kolejnym wejściu wziął chirurgiczne nożyce i nie trafiając w skurcz naciął mnie, następnie zaczął kłaść się na mój brzuch. Położna trzymała nogi, męża poproszono o przytrzymywanie głowy, a lekarz wyciskał ze mnie dziecko sprawiając ból nie do zniesienia. Po jakimś czasie pojawiła się główka, a po kolejnym wyciskaniu wyciągnięto ze mnie dziecko. Naszego kochanego synka, który się nie ruszał, był siny, nie płakał..." - wspomina pani Ewelina. W trzeciej dobie po porodzie chłopczyk trafił do Szczecina. Przez cztery miesiące walczył o życie i zdrowie. Dziś rodzice walczą dla niego o lepsze jutro. Na ich wniosek sprawą zajmuje się prokuratura w Gorzowie i Izba Lekarska w Szczecinie. Po 15 miesiącach prokurator postawił lekarzowi i położnej zarzut narażenia Borysa na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia.

- Biegli ustalili, że nie dopełniono wszystkich obowiązków związanych z monitorowaniem stanu dziecka, zwłaszcza w trakcie drugiej fazy porodu. Lekarz i pielęgniarka nie przyznali się do winy i odmówili składania wyjaśnień - mówi Dariusz Domarecki, rzecznik prokuratury. Teraz prokurator musi zadecydować, czy postawić akt oskarżenia i skierować sprawę do sądu. Przestępstwo, o którym mowa zagrożone jest karą do pięciu lat pozbawienia wolności.
Natomiast Izba Lekarska przez 15 miesięcy zajmowania się sprawą zdołała... przesłuchać pięciu świadków. Rodzice złożyli skargę do Naczelnej Izby Lekarskiej na przewlekłość działania. Odpowiedziano im, że przewlekłości nie ma, a sprawa toczy się normalnym tokiem. Choć przez cztery miesiące nie działo się nic, bo Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej zażądał akt, by ową przewlekłość zbadać.
Do tej pory nie przesłuchano świadków wskazanych przez rodziców Borysa. Szczecińska izba lekarska pyta, na jaką okoliczność miałaby to zrobić. Dopiero po kilku prośbach udostępniono do wglądu akta sprawy. Wcześniej przysłano pismo, w którym wyznaczono dwa terminy: jeden minął nim list zdążył dojść, a drugi był następnego dnia. Biorąc pod uwagę, że z Gorzowa do Szczecina jest ok. 100 km, a Borys wymaga codziennej opieki, termin nierealny. Pan Maciej nie ustąpił i w końcu akta skserowano i wysłano im na adres domowy. - Nikt nie widzi w tym nic złego i wmawia mi, że nie ma w tym nic złego. Nikt nie chce mnie nawet przesłuchać. Wygląda to tak, jakby chciano nas zniechęcić - podsumowuje tata Borysa. W izbie lekarskiej w Szczecinie odmówiono nam komentarza do czasu, aż postępowanie zostanie zakończone.
Natomiast Izba Pielęgniarek i Położnych nie podjęła trudu wyjaśnienia tego, co zaszło na porodówce. Powołano się na przepisy o możliwości zawieszenia sprawy do czasu zakończenia postępowania w prokuraturze. Tematu nie podjął też Rzecznik Praw Pacjenta. W odpowiedzi rodzicom napisał, że to nie jest sprawa dla tego organu.

Rodzice Borysa nie mają zamiaru się poddać. - W naszych sercach jest mnóstwo żalu i bólu do ludzi, którzy zniszczyli życie naszej rodzinie. Nie moglibyśmy spojrzeć synkowi w twarz, gdybyśmy teraz zrezygnowali - mówią. Poza tym leczenie, codzienna wielopłaszczyznowa rehabilitacja sporo ich kosztuje. Szukają pomocy u specjalistów w różnych dziedzin. Jeżdżą z synkiem do Poznania, Szczecina, Choszczna. Byli we Wrocławiu, a także w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Pani Ewelina nie może wrócić do pracy, bo Borysek wymaga całodobowej opieki. Bez wsparcia bliskich byłoby im jeszcze trudniej.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska