Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzanka wonna, czyli Zielona Góra od kuchni. Dawne restauracje i stare przepisy. Zobacz też zdjęcia i filmy!

Leszek Kalinowski
Leszek Kalinowski
Wideo
od 12 lat
Kiedyś więcej było restauracji i kawiarni na Starym Rynku niż obecnie w całej Zielonej Górze. Mieszkańcy przychodzili do nich nie tylko po to, by zjeść coś dobrego, ale potańczyć, posłuchać muzyki na żywo, zagrać w kręgle czy poczytać zielonogórską gazetę.

- Przychodzi weekend i chciałoby się wyjść na obiad z rodziną, ale to nie jest takie proste. Ostatnio odwiedziliśmy cztery restauracje i nigdzie nie było miejsc – mówi Jolanta Buszko z Zielonej Góry. – Myślę, że chyba restauracji jest za mało. No i większość serwuje pizzę… a przydałoby się urozmaicone menu.

Restauracja na Wzgórzu Augusta

Marzanka wonna, czyli Zielona Góra od kuchni. Dawne restaura...

Czy dziś wolimy, musimy jeść w domu?

Monika Tomicka zauważa, że to nie jest taka prosta sprawa. Kulinarna mapa miasta jest, jaka jest, bo rządzi nią ekonomia.
- Nie jest tak łatwo utrzymać restaurację. Ludzie nie mają pieniędzy, żeby w tygodniu do niej chodzić. Proszę zobaczyć, ile się lokali otwiera i po kilku miesiącach zamyka – mówi pani Monika, której owszem brakuje ciekawych, oryginalnych miejsc kulinarnych w mieście, ale rozumie sytuację gastronomii.

Zdaniem Jadwigi Kulczyckiej, żeby się coś w tej kwestii zmieniło, potrzebna jest zmiana mentalności. My ciągle wolimy jeść w domu niż w restauracjach. Nie to co kiedyś…

Zielona Góra od kuchni. Restauracje to piękna architektura, oryginalny wystrój

A kiedyś jak było? Z tym pytaniem zwróciliśmy się do historyka, regionalisty dra Grzegorza Biszczanika, autora książki „Zielona Góra od kuchni. Restauracje przedwojennego miasta”, której premiera odbyła się w styczniu br.

Pomysł na jej napisanie wziął się ze… starych pocztówek Zielonej Góry. Dr Biszczanik ma ich w swojej kolekcji ponad cztery tysiące, większość dotyczy przedwojennych restauracji.

- Bardzo mnie zainteresowało to, jak one wyglądają. Z zewnątrz i wewnątrz. Co serwowały klientom? – mówi Grzegorz Biszczanik, który przyjrzał się nie tylko dawnym lokalom gastronomicznym, ale także przepisom kulinarnym, przetłumaczonym z języka niemieckiego na polski.

Okazuje się, że w 25-tysięcznej wówczas Zielonej Górze restauracji nie brakowało. Ba, nie były to tylko miejsca, do których mieszkańcy udawali się, by zjeść coś pysznego. Działo się w nich znacznie więcej. Posiadały one parkiety, by klienci mogli swobodnie wirować w rytmie największych przebojów. Miały sceny, na których grały orkiestry, swoje umiejętności prezentowali wokaliści i grupy śpiewacze. Nierzadko pokazywano tu nie tylko humorystyczne przedstawienia. Niektóre z nich zapraszały też do gry w kręgle czy bilard. Można w nich było też posłuchać radia czy poczytać gazety. A także podziwiać piękne widoki, posiadały odpowiednie tarasy, letnie ogródki pełne róż. Niektóre miały sale koncertowe i pomieściły kilkuset klientów, inne były bardziej kameralne.

Zielona Góra od kuchni. Scena na wodzie, pomnik Liczyrzepy

Grzegorz Biszczanik zbadał i opisał 29 zielonogórskich restauracji, 7 kawiarni i cukierni, 11 hoteli, 8 gospód i oberż, 8 zajazdów oraz 6 pijalni, śniadalni (serwowały tylko śniadania) i winiarni. Na 400 stronach publikacji autor opisuje historię powstania i funkcjonowania na rynku tych lokali.

- Niektóre restauracje serwowały bardzo wykwintne dania z dziczyzny czy sprowadzanych z Morza Północnego ryb. Inne oferowały typowe domowe jedzenie czy nawet kiełbasę z kapustą albo śledzia z boczkiem – zauważa autor książki.

Niektórych budynków, w których funkcjonowały restauracje, dziś już nie ma. Zostały rozebrane lub zniszczone. Taką była np. restauracja w Dolinie Luizy (po wojnie – Wagmostaw). To tutaj można było dobrze zjeść, ale dzięki muszli koncertowej, a także scenie (tratwy) na stawie, posłuchać na żywo muzyki, potańczyć w sali balowej, wypić kawę w kawiarni czy ogródku, ba nawet popływać łódką czy wykąpać się w basenie. Restauracja była czynna do 1 w nocy. Ale jeśli ktoś nie chciał wracać do domu, mógł wynająć jeden z pięciu pokoi w minihoteliku na piętrze. Chętnie i po wojnie wypoczywali tu mieszkańcy regionu. Szkoda, że dziś po dawnej restauracji nie ma śladu.

Podobnie z lokalem na Wzgórzu Augusta. Dziś to wzniesienie naprzeciw I LO, nazywane przez uczniów Olimpem. Dawniej stała tu restauracja, do której z czasem dobudowano wieżyczkę i balkon, a na szczycie taras widokowy. Wewnątrz zachwycały gości fontanny, posągi i egzotyczne rośliny. Nie brakowało tu różanego ogrodu i pomnika Liczyrzepy. Około 200 metrów dalej, w obecnej siedzibie biskupa diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, znajdowała się kolejna restauracja z nowoczesną salą konferencyjną, ogrodem zimowym, przygrywającą do tańca orkiestrą i wykwintnym menu. W otoczeniu parku i winnic miło było spędzać w tych restauracjach czas. A w razie gdyby się ktoś poczuł źle, po sąsiedzku funkcjonowało winne sanatorium, w którym kuracjami z wykorzystaniem winnej latorośli leczono choroby wątroby i inne. Oprócz niego działo jeszcze w mieście sanatorium mleczne oraz powietrzne.

Zielona Góra od kuchni. Herbatka z konfiturami tylko dla pań

Jedną z najbardziej znanych restauracji w mieście była Resursa na placu Słowiańskim. Obecnie to siedziba Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Zielonogórskiego. Mówi się, że to tu swoją siedzibę mieli zielonogórscy masoni. Tu odbywały się też wielkie bale i kursy tańca prowadzone przez mistrza Hugona Sebastianiego. Nauka tańca była wówczas w mieście popularna, więc miejsc na taneczne warsztaty istniało wiele.

Bawiono się m.in. w restauracji przy dzisiejszej ulicy Jedności. Tu sala koncertowa mogła pomieścić kilkaset osób. Mieszkańcy często wspominali tu występy Straussów czy chórów, a także wspaniałe iluminacje ogrodu.

Nie sposób nie wymienić restauracji w Wieży Braniborskiej, w której urządzono też taras widokowy i organizowano na szczycie pokazy nieba. Popularna była też ogromna restauracja przy al. Niepodległości (dziś tu jest m.in. Akademia Seniora i urząd stanu cywilnego). To tu zorganizowano specjalną salę dla kobiet. Była też sala bilardowa. I konferencyjna. Nie brakowało też chętnych do spotkań w restauracji w Dolinie Gęśnika, gdzie latem przy okazji klienci mogli się wykąpać, a zimą pojeździć na łyżwach.

- Ciekawostką może być fakt, że w jednym z lokali były np. organizowane herbatki dla kobiet. Podawano wówczas herbatę z konfiturami. Mężczyźni mieli zakaz wstępu. Ale oczywiście kelnerami wtedy byli tylko panowie – opowiada historyk.

Zielona Góra od kuchni. Placki ziemniaczane, precle i napój majowy

W książce Grzegorza Biszczanika znajdziemy też wiele przedwojennych przepisów dań, charakterystycznych dla Zielonej Góry.

- Ściśle związanym z miastem był tzw. napój majowy. Podawany właśnie w tym miesiącu. Powstawał on na bazie białego wina, owoców. To taki rodzaj ponczu, ale wyróżniało go to, że do napoju wkładano roślinę - marzankę wonną (inaczej zwana przytulią), która rośnie w zielonogórskich lasach – zauważa regionalista. - Z listkami i białymi kwiatami roślina wyglądała oryginalnie, ale przede wszystkim zmieniała smak napoju na kwiatowy. Zupełnie inny niż zielonogórskie wino. Marzanka wonna ma właściwości lecznicze, wykorzystywana jest także w kosmetyce.

Z czego jeszcze słynęły zielonogórskie restauracje?

- Z placków ziemniaczanych, każda restauracja przygotowywała je po swojemu, według własnych receptur – mówi historyk. – Oczywiście na stołach królowały też popularne kluski śląskie i inne dania związane z tą kuchnią. Zielonogórską specjalnością były też precle, ale nie takie, jakie możemy dziś kupić. Były okrągłe, z sezamem, makiem lub słonecznikiem i serwowano je do ciemnego piwa zielonogórskiego. Podczas Bożego Narodzenia i innych świąt serwowane danie pod nazwą Śląskie Królestwo Niebieskie. To rodzaj wędzonego mięsa z suszonymi owocami. Poplątanie smaku słonego mięsa, słodkości owoców czyniło danie wyjątkowym. Podawano je z kluskami i jasnym piwem.

Obecni zielonogórscy restauratorzy zainteresowali się dawnymi zielonogórskimi przepisami. Być może wprowadzą je do swojego menu…

- Dlaczego mamy kusić gości tylko Winobraniem?! Niech przyjeżdżają do nas przez cały rok, by skosztować zielonogórskiej kuchni. Zjeść naszą zupę piwną, gruszkową, jabłkową, placki ziemniaczane, precle i napić się zielonogórskiego wina – proponuje Grzegorz Biszczanik.

Przeczytaj także:

od 12 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska