[galeria_glowna]
- Pracowałem u siebie w stolarni - mówi poszkodowany H. Juszczak.
Pożarł wybuchł około godziny 11.00. Na miejscu zdarzenia było aż pięć wozów strażackich.
Zapaliły się pomieszczenia ze sobą połączone. Jedno pełniło funkcję zakładu stolarskiego a drugie szopy, gołębnika. Spłonął dach, większość narzędzi stolarskich i kilka gołębi. - Nie wiedziałem, że się pali. Dopiero jak przybiegł sąsiad dowiedziałem się, że mój warsztat stanął w płomieniach!- mówi zszokowany H. Juszczak. - Przecież mogłem zginąć bo byłem w środku!
- Jak wbiegłem do niego było mnóstwo dymu - opowiada Roman Mroziński, sąsiad.
Pan Henryk pracował jak co dzień w swoim zakładzie, który jest połączony z szopą jego brata.
- Jak przyjechałem to już parę gołębi było spalonych - ubolewa Andrzej Juszczak.
- Byłem w pracy. Dopiero żona do mnie zadzwoniła i powiedziała, że wybuchł pożar i że cały dach zajął się ogniem.
- No i wszystkie narzędzia poszły z dymem - dodaje Ewa Juszczak, żona pana Andrzeja.
Wszyscy wkoło zadają sobie pytanie co było jego powodem - Od rana psuł mi się piec - tłumaczy H. Juszczak. - W pewnym momencie zrobiło się bardzo gorąco i puściło.
Właściciel pomieszczenia oszacował straty na około sto tysięcy - sama grubościówka do obrabiania drzewa kosztuje w granicach dwudziestu tysięcy.
Warsztat ani szopa nie były ubezpieczone ale poszkodowani udadzą się po pomoc do gminy
- Żeby chociaż częściowo pokryli straty - martwi się H. Juszczak. Idą święta a tu takie straty. Całe szczęście w nieszczęściu, że nikomu się nic nie stało.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?