Przedwczoraj późnym popołudniem Przemek, Adrian i Bartek wybrali się na skarpę nieopodal drogi budowanej na skraju miasta. W pobliżu leżała obudowa przepompowni: olbrzymia rura zamknięta betonowym włazem (średnica: 230 cm, grubość: 20 cm). To miało być miejsce zakładu dzieciaków. Bartek wszedł na rurę. Wisiał tylko kilka sekund, aż właz się odkleił.
Malca przygniotły prawie dwie tony betonu.
Ręce się jeszcze trzęsą
Jego dwaj koledzy wpadli w panikę. Na miejscu zaraz pojawiły się dzieci z sąsiedztwa. Zaalarmowały pana Krystiana (prosił reportera o anonimowość), który miał tego dnia służbę w pobliskiej stróżówce prywatnej firmy. Mężczyzna próbował sam podnieść właz, ale nie dał rady. Wezwał kolegów z firmy. - Dziesięciu mężczyzn próbowało jakoś Bartka wyciągnąć. Bez skutku. W końcu poszliśmy po wózek widłowy. Udało się... - opowiada mężczyzna i zasłania rękoma twarz, ociera łzy. Mówi, że widział mnóstwo krwi.
Ochroniarz oczyścił Bartkowi buzię z ziemi i ułożył chłopca na piasku... - Jak się myłem w łazience, to jeszcze trzęsły mi się ręce. Do tej pory się trzęsą - mówi pan Krystian.
Dodaje, że po zdjęciu włazu chłopiec miał jeszcze puls.
Na miejsce przyjechało pogotowie, lekarz od razu zaczął reanimację. Chłopca zabrano do kostrzyńskiego szpitala. Lekarze byli jednak bezsilni. Bartek zmarł o 20.00, trzy godziny po wypadku.
Uczniowie się modlą
Bartek był jedynakiem. Wczoraj jego rodzice byli na lekach uspokajających, nie chcieli rozmawiać z dziennikarzami. Mieszkający ulicę dalej dziadek chłopca mówi, że nie przespał nocy. - Mój tata ma 93 lata, ja prawie 60, a Bartuś ledwie dziewięć... - płacze Stanisław Wróbel. - Dlaczego Bóg go zabrał? To był cudowny chłopak... Żywe srebro... Z sercem... Był... - zdruzgotany mężczyz- na urywa rozmowę.
Na ostatnie miejsce zabawy Bartka przychodzą jego koledzy i koleżanki. - Słyszałam, że Bartek założył się, że wejdzie na górę. O nic, o przekonanie. I wszedł, tyle że już nie zszedł - mówi z opuszczoną głową Agnieszka.
Rysiek i Luiza zapewniają, że nigdy nie pójdą na żadną budowę. Wszyscy w szkole modlili się wczoraj za Bartka. Na włazie ktoś postawił znicze.
Kierownik robót instalacyjnych firmy Cestar (do dramatu doszło na jej terenie) Andrzej Grabowski też boleje nad tragedią. Ale uważa, że media robią ze śmierci chłopca tanią sensację.
Dlaczego właśnie teraz?
A. Grabowski tłumaczy: - Zamówiłem ten element, przywieziono go i zostawiono. Jeżeli nic nie odkleiło się podczas transportu, to dlaczego stało się to właśnie teraz? Oczywiście, nie powinno do tego dojść - mówi nam przez telefon.
Sprawę bada policja. - Jednym z wątków będzie wyjaśnienie, czy teren był zabezpieczony zgodnie z wymogami - mówi rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Gorzowie Sławomir Konieczny.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?