MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Suszone banany jak kandyzowane dżdżownice

Marta Szkudlarek
Halina Ratyńska. 52 lata, ukończyła I Liceum Ogólnokształcące w Zielonej Górze i Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Obecnie pracuje w Bydgoszczy jako pracownik naukowy na Uniwersytecie im. Kazimierza Wielkiego. Mężatka, ma córkę Ilonę.
Halina Ratyńska. 52 lata, ukończyła I Liceum Ogólnokształcące w Zielonej Górze i Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Obecnie pracuje w Bydgoszczy jako pracownik naukowy na Uniwersytecie im. Kazimierza Wielkiego. Mężatka, ma córkę Ilonę. fot. Bartłomiej Kudowicz
Rozmowa z dr Haliną Ratyńską, podróżniczką.

- Jakie zakątki świata zdążyła już pani poznać?- Na linii wschód-zachód przejechałam tereny od Hiszpanii do Kaukazu, a na linii północ-południe tereny od czubka Spitzbergenu aż po Sycylię. Zwiedziłam Afrykę Północną i Wschodnią oraz Madagaskar. Teraz planuję wyprawę w lutym do Ameryki Południowej, a dokładniej do Argentyny. Będzie to całkiem inna wyprawa od tych odbytych do tej pory, bo pierwszy raz zmieniam aż tak bardzo klimat.

- Co panią pociąga w podróżach? Przeżycia, krajobrazy, możliwość poznania nowej kultury?- Wszystko. Do tej pory było tak, że każda eskapada chwytała za serce. W każdej jest coś nowego, widzę ciekawe krajobrazy, poznaję nową kulturę. A wszystko to ze względu na różnorodność tych krain: szczyt Kilimandżaro czy plaże Zanzibaru. Piękne są chwile, kiedy człowiek może poczuć się wolny, kiedy jest zdany na samego siebie. Np. podczas objazdówki Włoch mieliśmy tylko mapę, czyli byliśmy zdani na samych siebie.

- Czy mogłaby nam pani zdradzić receptę na udaną wyprawę w głąb Afryki?- Nie zna Afryki ten, kto nie nocował w namiocie. Proszę to zapamiętać. Biali i bogaci ludzie śpią w hotelach, a to, co najlepsze podczas takiej wyprawy, to właśnie nocka pod gołym niebem. My mieliśmy wspaniałą przygodę. Rozbiliśmy namioty na trasie przemarszu bawołów do wodopoju. Przewodnicy mieli dwa samochody i swoje namioty rozstawili pomiędzy nimi, a nasze stały na łące. W nocy, kiedy wszyscy spali, przez nasz obóz przechodziło stado bawołów. Umieraliśmy ze strachu, czy nas nie zadepczą, a przewodnicy spali spokojnie, bo bawoły ominęły pojazdy szerokim łukiem.

- O czym nie możemy zapomnieć wybierając się na taką wyprawę? W co się zaopatrzyć?- Powinniśmy być przygotowani na to, co nieznane, czyli przede wszystkim każdy z nas zaopatruje się w dużą dawkę tolerancji. W Afryce przy tubylcach, obcych szczepach może zdarzyć się wszystko, bo oni robią to, co chcą, po swojemu. Tam panują inne zasady. Nie można także zapominać o dużej ilości środków przeciwbólowych, bo podczas takiej wyprawy napotykają nas różne dolegliwości, przez zmianę wody i posiłków.

- Która z dotychczasowych eskapad okazała się najtrudniejsza?- Bardzo ciężko było podczas wspinaczki na Kilimandżaro. To około pięciu tys. km, organizm w pewnym momencie zaczyna się bronić przed każdym, kolejnym krokiem, każdy oddech musi być powtarzany cztery razy, niedotlenienie, każdy ruch ciała sprawia trudność, idzie się napędem siły i wiary we własne umiejętności, a nie napędem mięśni. One w pewnym sensie przestają pracować. Często wielu ludziom nie udaje się wejść na sam szczyt góry, to bardzo niebezpieczne. Jeżeli ktoś idzie wbrew samemu sobie, może nawet umrzeć.

- A co na pani wyczyny rodzina? Domownicy nie są chyba zbyt zadowoleni, gdy pani nie ma tak długo w domu, czasem nawet miesiąc?- Przyzwyczaili się. Wiadomo, że każda podróż odbywa się kosztem rodziny. Mam dla niej mniej czasu, ale staram się to nadrabiać, kiedy mam wolne. A tak poza tym to oni tez czerpią korzyści z moich wyjazdów. Przywożę całą masę zdjęć, garść opowieści i masę przedziwnych podarków. Pamiętam o najbliższych, nawet, kiedy jestem w największej afrykańskiej dziczy.

- Masa przedziwnych podarków… Czyli co ma pani na myśli?- To nie są typowe prezenty, jakieś zabawki czy czekolady. Zawsze staram się przywieźć coś ciekawego, czym ich zaskoczę. Czasem są to po prostu zebrane minerały, czy śmieszne T-shirty, a czasem słodycze z Madagaskaru, suszone banany. Ostatnio przywiozłam właśnie suszone banany, tylko że one nie wyglądają tak jak nasze. Są poskręcane, długie i białe. Wszystkim znajomym, którzy próbowali mówiłam, że to robaki, takie kandyzowane dżdżownice. Jedna z koleżanek od razu je wypluła, a potem kiedy powiedziałam jej prawdę, śmiała się.

- Lubi pani opowiadać znajomym historie z ostatniego wyjazdu?- Oczywiście, że tak. Często po powrocie spotykamy się wszyscy razem, ja opowiadam o przygodach, dzielę się wrażeniami, często przygotowuję pokazy zdjęć. Bliscy lubią słuchać, a ja lubię opowiadać.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska