MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Świat się nie zawalił

Danuta Kuleszyńska
Jak mógłbym nie pomóc koledze, przecież to takie normalne – mówi hydraulik Tomasz Paruszkiewicz
Jak mógłbym nie pomóc koledze, przecież to takie normalne – mówi hydraulik Tomasz Paruszkiewicz fot. Krzysztof Kubasiewicz
Magda Parneta: - Wiedziałam, że u nas są dobrzy ludzie, ale nie sądziłam, że mają tak wielkie serca.

Józef Cerkowniak: - Tak jest we wsi przyjęte, żeby w biedzie nikogo nie zostawić.

Stefania Parneta tej nocy nie zapomni do końca życia. Pięć dni przed wigilią spłonął dom w którym mieszka w Wichowie od 40 lat. A konkretnie: dach i poddasze. Na szczęście ocalał dół.

- Ale nie nadaje się do zamieszkania, bo wszystko zalała woda, jak strażacy gasili. No i stropy ledwo się trzymają - opowiada. - W najlepszym stanie jest kuchnia i łazienka. Ale jak tu żyć bez ogrzewania i prądu.

Dom jest stary, poniemiecki. Michał Parneta wprowadził się tutaj zaraz po wojnie. Do Wichowa przyjechał z Ukrainy. - Dziadek ma dziś 98 lat, dwie wojny przeżył, dom na Ukrainie musiał zostawić, żonę pochował.

A teraz stracił w pożarze dorobek całego życia. - mówi Magda Parneta, lat 28, wnuczka Michała i córka Stefanii oraz Stanisława Parnetów. - Latami zbierał pieniądze i trzymał je w pokoju. Do banków nie miał zaufania. Ciągle jest w szoku i nie może dojść do siebie.

Myślał, że myszy

Pożar wybuchł 19 grudnia o czwartej nad ranem. Zapaliło się pomieszczenie w nieużywanej części budynku. Ogień rozprzestrzeniał się szybko, zajął cały dach i przerzucił na część mieszkalną. Tu na poddaszu mieszkał dziadek Parneta i Magda z narzeczonym Jarosławem Mazurem, który tej nocy był w pracy. Nikt niczego nie podejrzewał, wszyscy mocno spali. Szmery obudziły pana Michała. Myślał, że to myszy grasują po poddaszu, a to ogień zbliżał się do jego pokoju. Chwilę później buchnął dym.

- Gdyby nie krzyk dziadka, nie wiem co stałoby się z nami. - wspomina Magda. - Obudziłam się, gdy wołał o pomoc. Nie miałam pojęcia, co się stało. Wyszłam z pokoju, a korytarz był już cały w ogniu. Nie miałam szansy przedostać się do dziadka. Pozostał mi tylko krzyk. Zaczęłam wrzeszczeć i to obudziło z kolei moich rodziców, którzy spali na dole. Tata wbiegł na poddasze, zdążył wynieść dziadka. Potem przybiegł do mnie, ale powrotnej drogi już nie mieliśmy. Zostało nam tylko okno. Chciałam skakać i wtedy któryś z sąsiadów podstawił drabinę. Zdążyłam jeszcze wyrzucić torbę z dokumentami i kurtkę. Reszta, czyli wszystko co miałam, spłonęła. Została mi tylko jedna para butów.

Magda już nie potrafi płakać. Wszystkie łzy wylała tamtej nocy. Zdążyła jeszcze zadzwonić do narzeczonego. - Mówiła, że dom się pali, a ja przez moment pomyślałem, że ma jakieś koszmary senne - wspomina Jarosław Mazur. - A potem byłem w szoku. Wsiadłem w samochód i w 12 minut przejechałem z Zielonej Góry do Wichowa.

Hydranty bez wody

Jak mógłbym nie pomóc koledze, przecież to takie normalne - mówi hydraulik Tomasz Paruszkiewicz
(fot. fot. Krzysztof Kubasiewicz)

Sołtys Piotr Goryl mieszka po drugiej stronie ulicy. Około czwartej nad ranem obudziło go walenie w drzwi.

- Jakaś kobieta krzyczała, że się pali. A potem włączyła się syrena alarmowa. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem łunę za domami. Myślałem, że pali się dalej. Wskoczyłem w ubranie i wybiegłem. Na podwórku Parnetów było już sporo ludzi. Szukaliśmy wysokiej drabiny, żeby pomóc Magdzie wydostać się z pokoju. Na szczęście miał taką Andrzej Gawęda.

Nim przyjechała państwowa straż pożarna, mężczyźni próbowali gasić ogień. Rozwinęli węże, chcieli podłączyć je do hydrantu, ale okazało się, że nie ma w nim wody. Przy innym złamał się klucz. - Jest we wsi OSP, ale sprzętu dobrego chłopaki nie mają - mówi sołtys. - Jest samochód parę węży i to wszystko. A jak przyjechała państwowa straż, to w jednym samochodzie też za dużo wody nie było. Podłączyli się do stawu.

Przez cały czas mieszkańcy ratowali dobytek Parnetów. Wynosili meble, Piotr Goryl wszedł do domu po butle z gazem. Żeby nie wybuchły. - Bałem się, że podmuch ognia zmiecie mnie z powierzchni - wspomina. - Ale w takiej chwili odwaga bierze górę nad strachem.

Aż się rozpłakałam

Tej nocy sąsiad dzwonił do sąsiada. "U Parnetów pożar" - mówił tylko w słuchawce. I zaraz biegł, żeby pomagać. Pół Wichowa zbiegło się pod palący dom. Józefa Cerkowniaka też obudził telefon. - Ale w słuchawce nikt się nie odezwał. Potem syrenę alarmową usłyszałem. Obudziłem syna i mówię; Janek, gdzieś jest pożar, biegnij, zobacz.

Jan Cerkowniak obudził żonę, wsiedli w samochód i pojechali w stronę łuny. Dużo ludzi biegło do Parnetów. - Jak zobaczyłam Magdę, panią Stefanię i ten dom w ogniu, to się rozpłakałam. Boże, takie nieszczęście. I to przed Bożym Narodzeniem... - mówi Anna.

Następnego dnia wspólnie z Zofią Janik przeszły po całym Wichowie, żeby zebrać pieniądze dla pogorzelców. - Byłyśmy u każdej rodziny, w sumie obeszłyśmy ponad sto budynków. Nikt nam nie odmówił. Ludzie dawali po sto złotych, po trzydzieści. Ile kto mógł. Uzbierałyśmy w sumie 4.420 złotych i 20 euro.

Józef Cerkowniak dał 200 złotych. - We wsi tak jest przyjęte, żeby w biedzie nikogo nie zostawić. Nieszczęście może dotknąć każdego z nas. Dziś ja pomagam ludziom, a kiedyś może sam będę takiej pomocy potrzebował.

Ludzie okazali serca

Przez trzy dni Jan Cerkowniak z innymi mieszkańcami wywoził gruz. - Ze trzydzieści przyczep wywieźliśmy - mówi. Każdego dnia na miejscu tragedii zjawiają się ludzie chętni do pomocy. Zabezpieczono dach, hydraulik Tomasz Paruszkiewicz naprawia rury.

- Musimy ogrzać pomieszczenia, które były zalane wodą. Dlaczego pomagam? To chyba normalny, ludzki odruch... Magda Parneta, która po rodzicach odziedziczyła dom, jest wzruszona. - Tyle ludzi nam pomaga... nie tylko z naszej wsi...Nie wiedziałam, że jest w nich tyle serca...

Jarosław Mazur, narzeczony Magdy, mówi, że nie da się wymienić po nazwisku wszystkich, którzy okazali tyle serca. - Pomagają wszyscy - dodaje. - Moi koledzy z "Nowity" także. Przyjechała cała zmiana do pomocy. Każdemu jestem za tę pomoc wdzięczny. Bo gdyby nie mieszkańcy i znajomi, niewiele moglibyśmy zrobić.
Dom jest zabezpieczany przed zimą. Konkretne roboty zaczną się w kwietniu.

- Teraz gromadzimy materiał na odbudowę - dodaje J. Mazur.- Potrzebujemy suporeksu...Ale na odbudowę musimy wziąć kredyt, bo inaczej nie damy rady.
Magda Parneta mówi, że w dwie godziny, 19 grudnia, zawalił jej się cały świat. Ale niedługo potem odzyskała wiarę. - Bo jak ma się tak życzliwych ludzi wokół, to mimo tragedii, życie nadal jest piękne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska