(fot. fot. Tomasz Hucał)
Nie mówiąc już o brytyjskich odrzutowcach. Wszystko z powodu drewnianego baraku, jednak nie byle jakiego.
Na terenie żagańskiego Muzeum Martyrologii Alianckich Jeńców Wojennych w sobotę rzadko słyszało się język polski. Nawet "Ojcze Nasz" usłyszeliśmy w angielskiej wersji.
- Dla Brytyjczyków Wielka Ucieczka i sprawy związane ze Stalagiem Luft III, który znajdował się w Żaganiu, to sprawa tak ważna, jak dla Polaków Katyń - tłumaczy nam dyrektor żagańskiego muzeum Jacek Jakubiak.
Zebrali 60 tysięcy
W sobotę, tydzień temu, zjawili się u nas Brytyjczycy, głównie wojskowi, ale też dziennikarze oraz naukowcy. Byli Australijczycy, Kanadyjczycy, no i oczywiście Polacy. Co ich wszystkich do nas przyciągnęło, mimo ulewnego deszczu? Projekt 104, którego celem było wybudowanie repliki baraku, z którego w 1944 roku zaczęła się słynna Wielka Ucieczka.
- Gdy przyjechaliśmy tu pierwszy raz, kilkanaście miesięcy temu, zobaczyliśmy, że trzeba coś tu zrobić, by lepiej upamiętnić tamto wydarzenie - opowiadał nam porucznik Tim Barlow z RAF, czyli Królewskich Sił Powietrznych Wielkiej Brytanii, jeden z liderów projektu.
- Zbieraliśmy na ten cel pieniądze. Łącznie udało się zdobyć 60 tysięcy funtów. Głównie pomagali nasi weterani - byli jeńcy wojenni, a także kanadyjscy pasjonaci historii - dodawał.
- Nie chcieliśmy, żeby to było miejsce kultu. Ale raczej barak, który przypominałby turystom o historii, nie tak wcale odległej - opowiadał doktor Howard Tuck, brytyjski historyk, jeden z pomysłodawców projektu. - Ale z drugiej strony na pewno nie będzie to budowla, w której będzie można spędzić wczasy, bo to też nie o to chodzi - dodał historyk współpracujący m. in. z BBC.
Talerze też oryginalne
Przy takim stole jeden z nas kroił chleb i obdzielał nim współwięzniów - opowiadali w sobotę Charles Clarke (z prawej) i Andrew Wiseman.
(fot. fot. Tomasz Hucał)
- Pamiętam, jak wychodziłem z tego obozu w styczniu 1945 roku. Wszyscy czuliśmy wtedy ulgę, że opuszczamy nasze więzienie. A teraz przecinam druty, by wejść tu znowu. To bardzo dziwne uczucie - mówił w sobotę generał Charles Clarke. To były jeniec żagańskiego obozu Stalag Luft III, który w sobotę dokonał uroczystego otwarcia repliki baraku 104.
Towarzyszył mu inny były jeniec tego obozu - porucznik Andrew Wiseman, a także syn jednego z zastrzelonych uciekinierów, Pawła Tobolskiego - Paul Tobolski.
- Barak jest identyczny, jak te w czasie wojny - dzielił się z nami wrażeniami Wiseman. - Na szczęście teraz w każdej chwili możemy do niego wejść i z niego wyjść - uśmiechał się słynący z doskonałego poczucia humoru, 85-letni mężczyzna.
Wiseman i Clarke zasiedli nawet przy obozowym stole w jednej ze zrekonstruowanych sal. - Izb jest w baraku sześć, na razie odtworzyliśmy jedną, ale będziemy regularnie tworzyć kolejne. Na wszystko jednak trzeba czasu i pieniędzy - wyjaśnił H. Tuck.
A w tej gotowej sali są m. in. prycze, stół i krzesła, stare talerze i sztućce, paczki z Czerwonego Krzyża, piecyk, a nawet zdjęcia pięknych dziewcząt z lat 40. XX wieku.
Syn Maczkowca w brytyjskiej armii
(fot. fot. Tomasz Hucał)
Z tej uroczystej okazji brytyjskim pilotom udało się nawet przelecieć w sobotę nad deszczowym Żaganiem. Pierwotnie miały tego dokonać trzy samoloty wielozadaniowe Tornado, ale z powodu pogody przeleciał tylko jeden. Dwa pozostałe zostały na poznańskim lotnisku Krzesiny.
Ale ten jeden był za to specjalny - na pokładzie lotnik miał czapkę-pilotkę Cookie Langa, kolejnego angielskiego pilota zabite po wielkiej ucieczce. - Samolot, w którym była czapka należy do szwadronu 9, podobnie jak w czasie II wojny światowej Wellington Langa -tłumaczył w sobotę Tim Barlow.
Projekt 104 był się też doskonałą okazją do podróży sentymentalnej dla Polaków, a dokładnie dla jednego naszego rodaka. - Ci żołnierze noszą czarne berety, czy to pancerniacy - zapytał nas jeszcze kilka dni wcześniej lekarz, towarzyszący brytyjskiej ekipie, która budowała barak. Co ciekawe zapytał nas o to nienaganną polszczyzną. Naszym rozmówcą okazał się podpułkownik Witold Liskiewicz, lekarz z RAF.
Gdy dowiedział się od nas, że żagańscy pancerniacy kultywują tradycje Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka, był dodatkowo przejęty. - Mój ojciec, który zmarł w 1960 roku, służył w tej dywizji - opowiadał.
W sobotę przed uroczystością długo rozmawiał z dowódcą żagańskiej dywizji generałem Pawłem Lamlą. - Proszę nas jeszcze odwiedzić - zapraszał generał.
- Postaram się tu przyjechać - zapewniał Liskiewicz, który urodził się już w wielkiej Brytanii.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?