- W minionym roku Inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli nie zostawili na spółce suchej nitki. Nie boi się pan zarządzać firmą, w której wykryto tyle nieprawidłowości?
- Lubię ryzykowne wyzwania i doskonale wiedziałem, czego się podejmuję. Od listopada minionego roku spółką kierował Daniel Gądek. Sporo już zrobił. Między innymi wykonał większość zaleceń pokontrolnych NIK-u.
- Czy oszacowaliście straty spółki w związku z rozliczaniem faktur za fikcyjne roboty, które jakoby wykonywały na jej zlecenie prywatne firmy?
- Straty szacujemy na ponad 680 tys. zł. Wystąpiliśmy już z pozwami sądowymi wobec trzech przedsiębiorstw i domagamy się zwrotu nienależnie pobranych pieniędzy. W tej sprawie toczone jest prokuratorskie śledztwo. Mój poprzednik wystąpił z pozwami wobec pracowników, którzy inkasowali pieniądze za fikcyjne delegacje. W tym przypadku chodzi o 160 tys. zł.
- Pracownicy twierdzą, że działali pod presją i nie mieli z tego żadnych korzyści...
- Wiem, że trudno odmówić szefowi. Ale łamali przy tym prawo. To dorośli ludzie. Powinni wiedzieć, co należy zrobić w takiej sytuacji.
- Jakie będą pana pierwsze decyzje?
- Straty za miniony rok wynoszą 150 tys. zł, dlatego prawdopodobnie będziemy musieli podnieść opłaty za wodę i ścieki. Pracujemy już nad nową taryfą. Będzie gotowa do końca miesiąca. W maju przedstawimy ją radnym.
- W Międzyrzeczu opłaty za wodę i ścieki są już mocno wyśrubowane. Nie obawia się pan, że ludzie będą oburzeni?
- To ekonomia. Albo podniesiemy taryfę, albo firma nadal będzie przynosić straty. I ktoś będzie musiał je pokryć. Ktoś, czyli mieszkańcy. Tyle, że pieniądze wyłożą z innej kieszeni. Co do obecnych stawek, to wcale nie są wygórowane. Mieszkańcy Świebodzina płacą ponad złotówkę więcej za każdy metr wody i ścieków.
- Co z zapowiadaną od lat budową kanalizacji w Głębokiem?
- Decyzja należy do władz miejskich. Uważam, że inwestycje wodno-kanalizacyjne powinna prowadzić gmina. Jeśli budowa kanalizacji w ośrodku wypoczynkowym zostanie scedowana na naszą firmę, to znowu będziemy musieli podnieść taryfę.
- Czytelnicy wytykają, że przez trzy lata był pan pierwszym sekretarzem PZPR, a potem, jako starosta, przyjął pan do pracy byłych funkcjonariuszy SB. Co pan na to?
- Pierwszym sekretarzem byłem przez niespełna rok. Odwołano mnie na początku stanu wojennego. Powodem było to, że chodziłem z rodziną do kościoła. Będąc starostą przyjąłem do pracy jednego byłego funkcjonariusza SB, który jednak na początku lat 90. pozytywnie przeszedł weryfikację. Poza tym kierownikiem jednego z wydziałów jest były policjant, który nigdy nie był w SB. Obaj są dobrymi fachowcami, a w Polsce nie ma przepisów zabraniających zatrudniania byłych funkcjonariuszy z okresu PRL.
- Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?