MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rolnicy tylko z nazwy

DARIUSZ CHAJEWSKI 0 68 324 88 36 [email protected]
Życie w miejskim kurniku drób z Raculki okupił brakiem koguta. Kur wylądował w rosole, bo przeszkadzał mieszkańcom pobliskiego bloku.
Życie w miejskim kurniku drób z Raculki okupił brakiem koguta. Kur wylądował w rosole, bo przeszkadzał mieszkańcom pobliskiego bloku. Bartłomiej Kudowicz
Wiejskie klimaty miastu nie przystają. Tak sądzą niektórzy zielonogórzanie. I czasami kosztuje to życie co bardziej ambitne koguty. Takie, które pieją najgłośniej.

Anna Kaźmierczak żyje jak na wsi, ale w oknach ma miasto. Tuż przy jej ogrodzeniu wyrósł ogromny mieszkalny blok. Dalej kolejny i jeszcze następny. Całe osiedle. Śląskie. Nieco surrealistycznie wyglądają jej czerwone kury, gdy grzebią niedbale średnio zadowolone z życia. Nie mają powodów do szczęścia, obok żadnego koguta.

- Kogut był, ale przed kilkoma miesiącami musiałam go na rosół przeznaczyć - opowiada pani Anna. - Jeden z sąsiadów w bloku twierdził, że pianie kura nie pozwala mu spać. Miałam dość wysłuchiwania, że ptak jest za głośny.

Rolnicy tylko z nazwy

Kogut Zofii Wilusz ma więcej szczęścia. Do blokowiska ma kilkadziesiąt metrów i jak pieje, nikt do właścicielki ze skargą nie biegnie. Wiluszowa żałuje jednak sadu i szklarni, które jeszcze niedawno dobrze prosperowały. Teraz ich nie ma. Dziś syn jeszcze próbuje coś uprawiać, ma trochę pola aż w Krepie, ale trudno mówić, że są jeszcze rolnikami. Chyba że z nazwy.

Stanisława Lokś nawet nie wie, czy mieszka w mieście, czy na wsi. Teoretycznie dom stoi przy ul. Tarpanowej. Jednak od tej ulicy oddziela ją betonowy mur i trasa S 3. Spory ogród, szklarenka, królikarnia są wręcz przyklejone do ściany, która miała być dźwiękochłonna. Ale raczej nie jest. - Właściwie to nie mam pojęcia, gdzie mieszkamy - mówi. - Obok nas przebiegać ma druga nitka trasy. Trudno tutaj coś robić, planować. Jak nam tu miasto zwalono na głowy, obiecywano złote góry. Miał jeździć autobus, droga miała być. Tymczasem do naszych dwóch domów nie doprowadzono nawet kanalizacji.

Z obecności miasta lokatorzy krańca Tarpanowej mają tylko hałas i pękające domy. Plusy? Żadnych. Podatki zmieniają się jak w kalejdoskopie - "raz każą płacić jak rolnikom, a innym razem jak posiadaczom miejskich zabudowań". Miejscy sąsiedzi też albo koguta szykanują, albo na gołębie narzekają. Wiadomo ptaki. Mimo że latają przede wszystkim po swoim niebie, zdarzy się im czasem coś za ogrodzenie za potrzebą polecieć.

Ostatnia krowina

Tadeusz Łyszkowski z Chynowa szczyci się tym, że jest właścicielem jednej z ostatnich krów, które są klasycznymi zielonogórzankami. Jeszcze sąsiad przy Łężyckiej ma jakieś pięć, sześć sztuk. Krowa Łyszkowskich jest szara, dorodna. Miastowa. Tylko weterynarza dla niej trudno znaleźć, bo i kto widział rogaciznę w mieście trzymać.

- Teraz wszyscy lekarze w mieście zajmują się chomikami i kotami - mówi pan Tadeusz. - Dlatego do naszych krów przyjeżdża weterynarz z Sulechowa.

Rolnicy z Chynowa uważają, że miasto chce się ich pozbyć, czyha na ich ziemię, której mają niewiele. Miasto chce domy, fabryki tutaj budować.

- Przecież wy też jesteście miasto, dzielnica Zielonej Góry - dziwimy się.

- Jakie miasto? - denerwuje się chynowianin. - Panią prezydent kiedyś ktoś tutaj widział? Jakby przyszła, to by się dopiero nasłuchała. Miasto? Też coś...

Łyszkowski ma raptem 4 hektary ziemi i to aż w Krepie.

Bo się nie opłaca

I tacy są zielonogórscy rolnicy. W skład gospodarstw rolnych wchodzi raptem 107 ha ziemi w obrębie Zielonej Góry. W miejskich statystykach odnotowano 88 osób, które figurują jako właściciele gospodarstw rolnych. I najczęściej są to małżeństwa. Tylko nieliczni prowadzą gospodarstwa rolne. Dlaczego? Jak mówią, nie opłaca się. Ziemi nie chcą się pozbyć, bo traktują ją jako lokatę kapitału. Rzadziej jak ojcowiznę, do której są przywiązani. Jeśli hodują zwierzęta, to zazwyczaj konie pod siodło... Jeśli uprawiają, to warzywa. Dla siebie.

W magistracie nikt nie jest w stanie powiedzieć, co uprawiają zielonogórscy rolnicy, jakie zwierzęta hodują, czy i ile zarabiają na swojej ziemi. Może dlatego, że rolnicy w żadnych statystykach figurować nie chcą.

- Czasem sprzedam trochę jajek ludziom z bloku, czasem jakaś pani poprosi o kwiaty z ogrodu - mówi jedna z miejskich rolniczek. - Ludzie lubią mieć coś swojskiego, a nie sklepowego. Tylko broń Boże proszę tego nie pisać. Zaraz mi jakieś sanepidy i fiskusy przylezą.

Ptasia grypa

Tuż za płotem Kaźmierczakowej jest ogródek jordanowski. Jak opowiada, dzieciaki z osiedla jej drób lubią. Kiedy ogłoszono zagrożenie ptasią grypą i musiała kurki zamknąć w klatkach, dzieci przybiegały... z lekarstwami na grypę i przeziębienie, żeby zwierzęta ratować.

- Może komuś kawałek wsi pod oknami przeszkadzać, ale ja uważam, że to atut tej okolicy -mówi mieszkanka bloku Barbara Szkudlarska.

- Miło wyjść z tego blokowiska i przejść się uliczką, która wygląda, jakby żywcem przeniesiona z podzielonogórskiej wsi - dodaje Grażyna Gąsiorek. - Ludzie na zwierzęta narzekają?! Jak sąsiad odpala samochód i przez kilkanaście minut silnik grzeje, więcej hałasu robi niż te ptaki.

Wieś w Zielonej Górze ginie z roku na rok. I chyba szkoda. Jak opowiadają mieszkańcy zagubionej wiejskiej uliczki przy os. Śląskim, wieczorami jest tu niebiesko od telewizorów... Że gwiazd nie widać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska