Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bomba gruchnęła dwa tygodnie temu. Wicemarszałek Wontor nagle znikł z urzędu

Katarzyna Borek, (habe) 68 324 88 37 [email protected]
- Podejrzewam, że to czyjaś brudna kampania wyborcza - mówi wicemarszałek Tomasz Wontor
- Podejrzewam, że to czyjaś brudna kampania wyborcza - mówi wicemarszałek Tomasz Wontor fot. Paweł Janczaruk
Wicemarszałek Tomasz Wontor podał się do dymisji, bo jego asystentka została przeniesiona - plotkuje polityczny światek. Janusz Kubicki na piśmie pyta marszałka Marcina Jabłońskiego, czy ta rezygnacja to prawda.

Czytaj też: - Jesteśmy świetni - tak marszałek Jabłoński ocenia dwa lata swoich rządów

Bomba gruchnęła dwa tygodnie temu. Najpierw o domniemanej dymisji Wontora mówiono tylko na korytarzach urzędu. Potem plotkować zaczęli politycy. Atmosferę podgrzewał fakt, że wicemarszałek nagle znikł z urzędu. Nie przychodził na umówione służbowe spotkania, np. w hotelu Ruben. Nie było go też na partyjnym zebraniu SLD, na którym omawiano skład list wyborczych. A przecież Wontor oprócz tego, że sprawuje swoją funkcję z ramienia SLD, jest także szefem Sojuszu w Zielonej Górze i członkiem jego zarządu rady wojewódzkiej.

- W partii aż huczy na temat informacji dochodzących z urzędu. Są zadziwiające - mówił nam kilka dni temu jeden z działaczy lewicy. - Wszyscy gadamy tylko o tym, że nasz człowiek podobno złożył dymisję, a my nic nie wiemy. Chcieliśmy publicznie zapytać o to Tomasza, ale nie mieliśmy okazji, bo nie zjawił się na zebraniu. Zamiast niego, przemówił Radek Brodzik, który jest jego podwładnym w urzędzie marszałkowskim i jednym z nas. Powiedział, że nic złego się nie dzieje.

Ale plotka zaczęła już żyć własnym życiem. Jej podstawą był fakt, że osobista asystentka Wontora, która organizowała mu pracę i jeździła z nim w delegacje, rzeczywiście została przeniesiona do innego departamentu. Nieoficjalnie komentowano, że wicemarszałek nie może pogodzić się z decyzją, na którą nie miał wpływu, a która dotyczyła przecież jego asystentki. I to właśnie podobno w związku z tym ruchem kadrowym był u swojego przełożonego Jabłońskiego z pisemną rezygnacją ze stanowiska. A potem poszedł na zwolnienie lekarskie.

Czytaj też: Sprawdzamy, jak wożą się urzędnicy u marszałka

Gdy krążące po mieście wieści dotarły do nas (i to z kilku całkowicie niezależnych od siebie źródeł), w poniedziałek poszliśmy osobiście spotkać się z Wontorem. Był w swoim gabinecie. Nie byliśmy umówieni, ale nie widział przeszkód, by porozmawiać. Powiedział, że przenosiny asystentki to prawda, ale ona od dawna tego chciała. Jak mówił, stało się to za jego wiedzą i zgodą. Rozmawiał nawet w tej sprawie z jednym z dyrektorów urzędu. A wszystko dlatego, że dba o swoich ludzi. Przyznał też, że tak będzie lepiej. Gdy zapytaliśmy, dlaczego, odpowiedział, że nie wiadomo, co będzie się działo w urzędzie po wyborach.

- Czyli to nieprawda, że nie miał pan żadnego wpływu na te przenosiny i nie były one powodem rezygnacji? - spytaliśmy.
- Nie złożyłem żadnej dymisji - zapewnił Wontor. - Nie wiem, skąd się wzięła ta plotka. Podejrzewam, że to czyjaś brudna kampania wyborcza.
Ale pogłoska poszła w świat. Wie o niej już wiele osób i jest traktowana na tyle poważnie, że Kubicki, prezydent Zielonej Góry i członek SLD, na piśmie zapytał marszałka, czy Wontor jest jeszcze jego zastępcą.

- Przypominam sobie, że dostałem takie pismo. Widziałem je - potwierdził nam Jabłoński. - Janusz Kubicki występował nie tyle jako prezydent, ale jako mieszkaniec naszego województwa. Poprosił o odpowiedź w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej. Zdaje się, że ją otrzymał.
Marszałek polecił dyrektorowi urzędu przygotować pismo, z którego wynika, że dymisja nie miał miejsca.
Zapytaliśmy też Jabłońskiego, jak to było z tymi przenosinami asystentki.

- Pojawił się taki wniosek, dość nieoczekiwany, także ze strony tej zainteresowanej osoby - przyznał. - Zrozumiałem, że nabyła doświadczeń, wiedzy z zakresu działalności departamentu zajmującego się problematyką społeczną. A że współpraca z członkiem zarządu pozwoliła jej z całą pewnością dobrze zapoznać się z tą problematyką, uznałem, że może podołać nowym obowiązkom. Stąd przychyliłem się do prośby.
Kubicki, nadawca pisma do marszałka, na pytanie, co nim kierowało, odpowiada krotko: - Bez komentarza.

Skąd wzięła się plotka? Wontor podejrzewa, że to czyjaś brudna kampania wyborcza. Ale nie zdradził czyja. Pytaliśmy wielu osób, kto mógłby skorzystać na robieniu takiego szumu. Część naszych rozmówców sugerowała, że sprawa ma podłoże prywatne. Inni byli przekonani, że to typowy przykład tzw. politycznego czarnego pijaru, czyli antyreklamy.

- Zbudowana jest na działaniach lub posunięciach manipulacyjnych, które mają prowadzić do obniżenia wartości przeciwnika w oczach opinii publicznej. Podstawową metodą takiego działania są plotki oraz prawdziwe lub prawdopodobne przecieki prasowe, które przedstawiają kogoś w niekorzystnym świetle - wyjaśnia dr Agnieszka Opalińska, specjalistka od kreowania wizerunku z Uniwersytetu Zielonogórskiego.

Czarny pijar to np. wyciąganie politykom nie tylko ich zakulisowych działań partyjnych, ale i szczegółów z życia prywatnego. Wytykanie, że nie płacą alimentów, mają kochanki itp.
Skuteczność czarnej propagandy trudno zmierzyć. Jest stosowana, ale i ryzykowna. Może obrócić się przeciwko temu, kto się za nią bierze, bo w powszechnej opinii takie działanie to balansowanie na granicy etyki.

Cała ta sprawa najtrudniejsza jest dla Renaty Wontor, żony wicemarszałka i jednocześnie pracownicy urzędu marszałkowskiego. Z nią też rozmawialiśmy.
- Oczywiście dotarły do mnie plotki i o dymisji, i o jej domniemanym powodzie. Ale nie będę tego publicznie komentowała. To sprawa osobista. Między mną a moim mężem - powiedziała nam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska