Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bristolczycy nie wracają

Grażyna Zwolińska 0 68 324 88 44 [email protected]
Polscy bristolczycy wpadają czasem na zakupy do polskiego sklepu na Gloucester Road
Polscy bristolczycy wpadają czasem na zakupy do polskiego sklepu na Gloucester Road
O Lubuszanach, którzy wyjechali do angielskiego Bristolu, można by nakręcić film wcale nie gorszy do telewizyjnych "Londyńczyków".

Mówiłby o nadziejach, rozczarowaniach, ambicjach, miłościach i zdradach. Najmniej byłoby w nim o... powrotach.

Bo przecież ci, którym się udało, nie zrezygnują z sukcesu. Ci, którym nie wyszło, liczą, że w końcu się uda. Ci, których kryzys pozbawi pracy, pocieszają się, że dostaną zasiłek. Zresztą w Polsce też kryzys, dla nich bez zasiłku. Czyżby więc zdecydowanych do wracania do kraju nie było aż tak wielu, jak pisze prasa?

Beton taczkami

Dodo z Gubina, lat 27, stosunki międzynarodowe na wrocławskim uniwersytecie, do Bristolu trafił poprzez "łańcuszek znajomych". Wcześniej szukał pracy w gubińskim Urzędzie Miasta i w Straży Granicznej. Bez rezultatu.

W bristolskiej agencji pośrednictwa pracy zarejestrował się rok temu, w dniu przyjazdu. W tym samym dniu był telefon, że jest robota na budowie i trzeba być jutro na ósmą. Wyruszył o szóstej rano, pieszo, z mapką, 8 mil. Zdążył na czas na wylewanie posadzek. Woził beton taczkami. Sam je ładował. Na drugi dzień ręką, ani nogą. Potem z kolegą nosił regipsy. Chodzili z nimi tu i tam, bo nie rozumieli poleceń. Szkolny angielski nie zdał egzaminu, więc tylko odpowiadali: - Of course!
Była też praca w pocztowej sortowni.

Aż nadarzyła się okazja... W Bristolu trwała budowa wielkiego kompleksu handlowo-usługowego Cabot Circus. Załapać się, to dobre zarobki. Załapał się. Międzynarodowe towarzystwo, najwięcej z Europy Wschodniej, zwłaszcza z Polski. Wśród nich gubinianin Globus, lat 30, cztery lata geodezji w technikum. Też nie chce nazwiska w gazecie, ale mówi, że w Gubinie każdy będzie wiedział, o kogo chodzi.

Angielski na poziomie

W Polsce Globus z konieczności kładł chodniki, ale się w tym nie widział. Mówi, że w kraju trzeba szefom dupę lizać, a on nie z takich. Trzy lata temu przyjechał do Bristolu. Angielski znał na poziomie fuck off! W agencji nie mógł się dogadać. Sto funtów topniało. Z kolegą spał w krzakach pod supermarketem. Rano wstawali, w umywalce w sklepowej toalecie myli ręce i nogi.

Dziś Globus ma dwa fachy w ręku. Jako ground-worker robi fundamenty, jako roofer - dachy z metalu. Ostatnio kolega polecił go w firmie robiącej tynki. Może nawet zostanie menedżerem, bo w Polsce papier się liczy, mówi, a tu wystarczy pokazać, co się umie. Jeden Polak zaczynał od sprzątania na budowie, a teraz jest kierownikiem i siedzi przy komputerze. Bo Polacy, tak ogólnie, szybko idą do góry.

I jeszcze jedno: w Polsce praca jest pełna stresów. Tu szef mówi: wyluzuj. Nawet policja pyta troskliwie, czy wszystko w porządku, zamiast przylać pałą.

Koło pubu skręcić

Bristolczycy nie wracają

Także takie napisy można było znaleźć w tolalecie na budowie Cabot Circus. Ogólnie jednak dyskryminacji nie było. W końcu budowali go robotnicy z 57 krajów.

Ale budowa Cabot Center skończyła się. Szkoda, był raj na ziemi. Zatrudnienie na dniówki. Można było zarobić 450-500 funtów tygodniowo i się nie narobić. Trafiał się czasem i tysiąc. Były godziny, kiedy pracowało się ostro, ale i takie, kiedy wystarczyło nie być na widoku, żeby mieć święty spokój.

Teraz Dodo pracuje w piekarni. Cztery dni po 12 godzin, cztery dni wolnego. 940 funtów na miesiąc. Wciągnął tam swoją dziewczynę i dziewczynę innego gubinianina, Miszy.

Dodo mówi, że chyba zostanie na Wyspach 10-15 lat. Nawet jakby miał pracować poniżej kwalifikacji. Wrócić i klepać słodką biedę? Czy warto?

Globus zarzeka się, że do Polski nie wróci. Tu będzie iść zawodowo do góry. A poza tym Anglicy są totalnie tolerancyjni. Tylko jeden taki na budowie mówił o Polakach: polish Paki. Paki to pogardliwa nazwa Pakistańczyka.

Do Anglików można się zresztą przyzwyczaić. Jedzenie mają, jakie mają, ale przecież Polak, czy w Polsce, czy w Anglii, i tak je z Lidla lub z Tesco. A że chleb waciak? No waciak, ale dobrze jest. Tylko o drogę lepiej Anglika nie pytać, bo powie: idź prosto, potem koło pubu (tu nazwa) skręć w prawo, dojdź do pubu (tu nazwa) i skręć w lewo. Tak jakby każdy znał te ich wszystkie puby?

Rolls-Royce uciekł

Polscy bristolczycy wpadają czasem na zakupy do polskiego sklepu na Gloucester Road
Polscy bristolczycy wpadają czasem na zakupy do polskiego sklepu na Gloucester Road

Pogoda dla bogaczy? Bristol jest jednym z najcieplejszych i najbardziej nasłonecznionych miast w Wielkiej Brytanii

Co to za miasto

Ponad 400-tysięczny Bristol leży w południowo-zachodniej Anglii przy ujściu rzeki Avon. Jest jednym z najcieplejszych i najbardziej nasłonecznionych miast w Wielkiej Brytanii. Praktycznie nie ma mrozów, śnieg pada bardzo rzadko. Jest tu duży port handlowy oraz silny przemysł lotniczy, zatrudniający 40 tys. osób. Podczas wojny produkowano tu samoloty bojowe, dlatego miasto było bombardowane przez Niemców.

Mocną gałęzią gospodarki jest też sektor finansowy i informatyczny. Jest tu np. krajowe laboratorium badawcze Hewlett-Packard. Miasto ma duże tradycje naukowe i kulturalne (dwa uniwersytety, najstarszy w Anglii teatr i takież ZOO). Bristol co roku odwiedza około 9 mln gości. Podziwiają m.in. katedrę z XII w. i wiszący most z XIX w. Mogą skorzystać w międzynarodowego lotniska. Lądują na nim m.in. samoloty z Wrocławia i Poznania.

Misza, lat 30, którego dziewczynę Dodo wciągnął do pracy w piekarni, chyba wróci. Ale najpierw pojedzie do Polski rozejrzeć się. Na Wyspach jest ponad trzy lata. Miał być pół roku, ale się zasiedział. Jest inżynierem chemikiem po Politechnice Łódzkiej. Pechowym chyba, bo koledzy znaleźli pracę w Polsce, a on nie, choć szukał nawet w Sanoku.

Po przyjeździe do Bristolu rok pracował w fabryce przyczep campingowych. Układał tapicerowane poduszki za płacę minimalną. Wielu, nawet Anglików, na niej utyka. Był też pomocnikiem budowlanym. Uczy się pilnie języka. Chyba przez to, że wciąż ma z nim problemy, przepadła mu praca w fabryce silników samolotowych Rolls- Royce`a.

Gdyby się udało, wyrwałby się z kręgu fizycznych zajęć, ale opowiedzieć po angielsku o niuansach swego wykształcenia, to wyższa szkoła jazdy. Złożył ofertę w fabryce plastykowych materiałów kanalizacyjnych. Czeka na odpowiedź. Byłby tam technikiem laboratoryjnym.

Misza mówi, że Anglii żyje się lepiej, ale w Polsce jest się u siebie. Poza tym chciałby robić coś bardziej ambitnego, niż robi.mieć zadowolenie z pracy i życia, a kiedyś własny domek. Najlepiej w ojczyźnie.

Sortować sześć liter

Jest jeszcze Masełko, spawacz-kowal. W Gubinie miał firmę kowalstwa artystycznego przy granicy. Dostał dotację z Unii, ale potem zrobiło się 36 takich warsztatów. To było jak z krasnalami w Nowej Soli. Więc niecałe dwa lata temu pojechał szukać szczęścia gdzie indziej.

Myślał, że zna angielski. W Bristolu okazało się, że nic nie rozumie. Dalej ma z językiem kłopoty, bo mieszka i pracuje z Polakami, ma dziewczynę Polkę, trzyma się agencji, która zatrudnia tylko Polaków. Dostaje dorywcze prace, ostatnio głównie na poczcie. Nienawidzi tej roboty. Przez sześć godzin sortuje sześć liter. Jeszcze trochę, a w nocy będą mu się śnić kody miejscowości.

Za 20 lat chciałby robić to, co lubi i mieć z tego pieniądze. Na jacht? Milionów nie oczekuje, ale żeby starczyło na podwórko dla psa. Właśnie przygarnął wilczura Atosa i nauczył go polskich komend.

Uśmiechała się słodko

Gosia Trzeciak z Zielonej Góry przyjechała do Bristolu na dobre w 2003 r. Start miała ostry, w knajpce "Greek Tavern". Sami nielegalni. Oprócz dwójki polskich znajomych, Irakijczyk, Bułgar, Cypryjczyk. No i Terenia, 55-letnia Polka, słowa po angielsku, oprócz clean, sprzątać. - Teresa, clean! - poganiała szefowa, też nielegalna, bo Bułgarka.

Znajomi uciekli po dwóch tygodniach. Gosia została osiem miesięcy. Jako kelnerka, miała szybki kurs angielskiego. Na początku przyjmowała zamówienia na wyczucie. - Yes, yes - powtarzała i uśmiechała się słodko.

Kiedy już można było pracować legalnie, trafiła do "Cafe Eat". Szefowa mówiła robotniczym bristolskim slangiem. Nijak zrozumieć. Brała narkotyki, robotą obciążała Gosię. Trwało to trzy miesiące.

Potem trafiły się aż dwie prace: rano kafejka, wieczorem restauracja. Kiedyś poszła coś kupić w sklepie. - Nie szukasz roboty? - spytała sprzedająca tam Polka. Szukała. Rozmowa kwalifikacyjna, okres próbny i umowa na 31 godzin tygodniowo. Pracuje tak już ponad dwa lata. Jest asystentką menedżera. Sprzedaje, liczy utarg, zamawia towar, robi wypłaty, zamyka sklep. Ma za to 720 funtów miesięcznie. W weekendy dorabia w restauracji.

Dziesięć lat w podróży

Polscy bristolczycy wpadają czasem na zakupy do polskiego sklepu na Gloucester Road

Czy jest zadowolona? Ma pracę, Slowackiego chłopaka Laci, wynajmują mieszkanie, więc nie dziela się kibelkiem z innymi emigrantami.

Zawodowe ambicje? Gosia jest technikiem projektowania odzieży. Uczyła się też w Poznaniu na Akademii Wizualnego Projektowania. Pracy w zawodzie nie było, to wyjechała z koleżanką do Holandii. Dwa lata szyły plandeki na tiry i namioty. Dobrze było. I taki czysty kraj. Nie to co Anglia. Tutejszy brud ją zaskoczył. Brudne firanki, toalety. Sanepid zamknąłby od razu 80 proc. tych knajpek.

Właśnie skończyła 30 lat. Od 10 lat jest w podróży. Może opuści Bristol. Laci chciałby się przenieść do Bratysławy, albo lepiej do Pragi. A do Polski? Raczej nie. Tak naprawdę chciałaby mieszkać we Francji. Była, piękny kraj. Pracować tam dwa dni w tygodniu, dalej się uczyć, zrobić kurs aerobiku, pojechać do Indii. Marzenia...

Fishcake i Londyn

Justyna Płotka jest kelnerką w pubie "Albion" niedaleko słynnego wiszącego mostu. Angielski gwar, kominek, drewno, skóra, ani jednego kolorowego gościa, w tle swingujący jazz. Roześmiana, z blond kucykiem, biega między stolikami codziennie od 10.00 do co najmniej 24.00, oprócz poniedziałków, a czasem i śród. Wolałaby zostać w Bristolu niż wracać, bo odpowiada jej tutejsza mentalność. Właśnie niesie smaczny winter pims i hot cider z jabłek oraz fishcake. Do Polski może przyjedzie na stałe na starość.

Wojtek z Agnieszką to inna bajka. Żadne budowy, żadne poczty, choć na początku różnie było. Wojtek, lat 31, który w Polsce nie skończył germanistyki, uczy się w koledżu, ma stypendium. Będzie grafikiem komputerowym. Dusza artysty, więc daje też koncerty.

Agnieszka we Wrocławiu skończyła matematykę stosowaną. Potem studia podyplomowe związane z logistyką i ciekawa praca we wrocławskim Tesco (programowanie sprzedaży dla 73 hipermarketów tej sieci). W Polski wygnała ją wredna szefowa i tęsknota za Wojtkiem. W Bristolu pracowała w hurtowni, barze, markecie. Podczas dni otwartych uniwersytetu znalazła kurs magisterski "Analiza danych". Teraz pracuje w banku, ale przejściowo. Dla osób z jej wykształceniem oferty pracy są głównie w Londynie. Oboje myślą o przeprowadzce. Do Polski nie wrócą.

Orzeł z kiszoną kapustą

Polscy bristolczycy wpadają czasem na zakupy do polskiego sklepu na Gloucester Road. Przy wejściu witają ich słoiki z kiszoną kapustą, biało-czerwona flaga i orzeł w koronie. Na półkach same polskie towary. Właściciel sklepu, Krzysztof ze Śląska, na Wyspach jest 3,5 roku.

Zaczynał w myjni samochodowej. Ściągnął żonę Dorotę. Roczna Laura urodziła się już w Bristolu. Jak przy pomocy rodziny zakładał polski sklep, był trzeci. Teraz w Bristolu takich osiem. Na razie jednak interes się kręci. Z żoną ustalił, że wrócą do Polski, jak Laura skończy trzy-cztery latka. Nie chcą, żeby została Angielką.

Anglia, to nie raj

  • Ponad połowa z 800 tys. Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii, nie pracuje albo nie płaci podatków - podaje Daily Star. Połowa Polaków na Wyspach to tzw. dependants czyli dzieci, żony, dziadkowie - osoby, które same na siebie nie zarabiają.

  • Liczba Polaków przyjeżdżających do pracy w Wielkiej Brytanii jest prawdopodobnie znacznie wyższa niż wykazują to oficjalne dane. Badanie dokonane na 500 osobach wykazało, że tylko dwie trzecie z nich zgłosiło formalnie swoje zatrudnienie. 30 proc. świadomie nie zgłosiło się do urzędu pracy, a 6 proc. twierdzi, że nie miało pojęcia, iż istnieje taki wymóg.

  • Imigranci zajęli ponad 80 procent miejsc pracy utworzonych w Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich siedmiu lat. Tak wynika z raportu organizacji Migrationwatch. Analiza brytyjskiego rynku pracy wykazała, że z ponad miliona 300 tysięcy nowych miejsc pracy utworzonych w ciągu minionych 7 lat, ćwierć miliona zajęli obywatele brytyjscy.
  • Dołącz do nas na Facebooku!

    Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

    Polub nas na Facebooku!

    Kontakt z redakcją

    Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

    Napisz do nas!
    Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska