MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jolanta Tyberska: - Z ludźmi trzeba rozmawiać

Dagmara Dobosz 068 324 88 53 [email protected]
Jolanta Taberska pochodzi z Nowego Kramska. Ukończyła pedagogikę kulturalną w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze, co pomaga jej przy organizowaniu czasu gościom. Ma męża Marka i dwoje dzieci: Sylwię i Łukasza. Jeśli znajdzie chwilę wolnego czasu, lubi pływać w Jeziorze Wojnowskim. Uwielbia śpiew, gastronomię oraz rozmowę z ciekawymi ludźmi.
Jolanta Taberska pochodzi z Nowego Kramska. Ukończyła pedagogikę kulturalną w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze, co pomaga jej przy organizowaniu czasu gościom. Ma męża Marka i dwoje dzieci: Sylwię i Łukasza. Jeśli znajdzie chwilę wolnego czasu, lubi pływać w Jeziorze Wojnowskim. Uwielbia śpiew, gastronomię oraz rozmowę z ciekawymi ludźmi. fot. Bartłomiej Kudowicz
Rozmowa z Jolantą Taberską, właścicielką "Karczmy Taberskiej" w Janowcu.

- Widzę, że lokal jest coraz bardziej znana, przyjeżdżają tu nawet obcokrajowcy. Jak pani do tego doszła?
- Wszystko zaczęło się 15 lat temu, kiedy o agroturystyce nikt jeszcze w Polsce nie słyszał. Będąc w Niemczech podejrzałam, że pewna rodzina wynajmowała pokoje urlopowiczom. Postanowiłam spróbować i zaczęłam wraz z mężem działalność agroturystyczną. Zaczynaliśmy od jednego pokoju wakacyjnego dla letników, a potem dobudowywaliśmy kolejne. Wszystko wtedy robiłam sama, przygotowywałam pokoje i gotowałam. To były czasy! Przyjeżdżały do nas te same rodziny, wytwarzały się między nami przyjazne więzi. Ponadto goście przekazywali z ust do ust pochlebną opinię o nas - a to najlepsza reklama.

- A skąd wziął się pomysł na karczmę?
- Podsunęli nam go sami klienci. W trakcie rozmowy nieraz mówili, że przydałoby się tu miejsce, gdzie można by urządzać rodzinne uroczystości. Dlatego w sierpniu 2006 roku otworzyliśmy lokal. Jak widać, to był strzał w dziesiątkę.

- Czy dalej tu pani gotuje?
- Nie, kompletnie brakuje mi na to czasu, mam teraz zupełnie inne obowiązki, na przykład zabawianie gości. Choć gotują kucharki, ja i tak wtrącam swoje trzy grosze (śmiech). W menu mamy typowo regionalne potrawy, a niektóre z nich, jak na przykład kaczka nadziewana czy szynka w chlebie, są przygotowywane tylko okazjonalnie.

- Kto zajął się wystrojem?
- To był mój pomysł. Chciałam, żeby klient po wejściu do karczmy, czuł się tu swobodnie. Dlatego wnętrze urządziłam w drewnie, bo to wprowadza ciepły i swojski klimat. Jest duży, rodzinny stół sprzyjający rozmowom, poza tym m. in.: również drewniane masywne krzesła, kaflowe piece, w których suszę grzyby, stare meble, suszone kwiaty, drewniane rzeźby. Dzięki temu goście nie są skrępowani konwenansami jak w klasycznej restauracji. U mnie panuje swoboda, goście mogą jeść udko trzymając je w dłoni, albo wyciągnąć ogórka z beczki ręką.

- Zajazd zabiera pani dużo czasu. Jak daje sobie pani radę z prowadzeniem interesu?
- Jestem tu 24 godziny na dobę, ale nie działam sama, to by było niewykonalne. Interes prowadzę razem z mężem Markiem, on zajmuje się sprawami budowlanymi, zna się na tym. Ciągle coś rozbudowujemy, obecnie mamy szesnaście pokoi. Akurat teraz Marek buduje zadaszenie dla samochodów na parkingu. W karczmie pracuje obsługa, bardzo dużo pomaga mi także siostra Ola. Nie mogę oczywiście pominąć moich dzieci, dzięki którym jest mi łatwiej. Córka Sylwia zajmuje się sprawami biurowymi, a syn Łukasz pracuje za barem karczmy.

- Pani dzieci są teraz dorosłe i samodzielne. Interesuje mnie jednak, jak wcześniej radziła sobie pani z pogodzeniem obowiązków matki i kobiety pracującej?
- Całe życie jesteśmy na dorobku, dlatego przy wychowaniu dzieci pomagały nam obie babcie. Zajmowały się nimi, kiedy pracowaliśmy z mężem. Kiedy udało nam się wygospodarować czas wolny, wtedy chętnie jechaliśmy z Sylwią i Markiem na kilka dni pod namiot. Dzieci dorosły i dzielimy się obowiązkami w rodzinnym biznesie.

- A czym pani się zajmuje w karczmie?
- Przede wszystkim organizowaniem czasu gościom. Bardzo dużo z nimi rozmawiam, uważam, że rozmowa z ludźmi jest bardzo ważna w tym zabieganym świecie. Wymyślam też dużo imprez, jedynym problemem jest za mały kalendarz, który nie może pomieścić wszystkich moich planów (śmiech). Organizuję m.in.: uroczystości rodzinne, jak na przykład wesela czy komunie. Natomiast w listopadzie urządzam cykliczny nostalgiczny koncert poświęcony tym, którzy odeszli. Imprezy uświetniają występy naszego zespołu wokalnego Subito, w którym śpiewam. Uwielbiam muzykę, jest dla mnie jak narkotyk! Oczywiście doglądam wszystkiego, a gdy mamy dużo gości, również ich obsługuję.

- Wygląda pani na spełnioną. Czy jest jeszcze coś, o czym pani marzy?
- Marzę o promowaniu młodych talentów z naszego regionu. Młodzi ludzie muszą mieć szansę, żeby zaistnieć. Myślę o utworzeniu weekendowej otwartej sceny, na której mogliby zaprezentować swoje zdolności. Staram się też popularyzować rodzimy folklor Regionu Kozła. Do dyspozycji gości mamy wóz konny, który obwozi ich po pięknej okolicy. Promuję też kapele koźlarskie, potrawy regionalne i rzeźby z drewna. Jak nadejdzie możliwość sprzedaży lokalnych win, na pewno wprowadzę je do menu.

- A jakie plany ma pani wobec karczmy?
- Chciałabym, żeby była jeszcze bardziej znana (śmiech). Na pewno nie poprzestanę tylko na karczmie.

- I tego pani życzę. Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska