MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Konefał: - Warta nie spadła z hukiem, zadecydowały o tym detale

Robert Gorbat
Robert Gorbat
Trener Mateusz Konefał prowadził Wartę Gorzów przez ostatnie dwa i pół roku.
Trener Mateusz Konefał prowadził Wartę Gorzów przez ostatnie dwa i pół roku. Bogusław Sacharczuk/Robert Gorbat
- Jeśli nie udaje się osiągnąć założonego przed rozgrywkami celu, to człowiek zawsze ma poczucie winy. I trzeba zacząć w takiej sytuacji od rozliczanie siebie, a nie innych - mówi Mateusz Konefał, były już trener zdegradowanych do czwartej ligi piłkarzy AstroEnergy Warty Gorzów.

- Po czterech sezonach występów w trzeciej lidze prowadzona przez pana Warta Gorzów spadła do czwartej ligi. Dlaczego nie udało się wam utrzymać na „trzecim froncie”?
- Zabrakło nam jednego wygranego meczu. Cztery spotkania, szczególnie w wiosennej rundzie, przegraliśmy lub zremisowaliśmy po bramkach, straconych w ostatnich minutach gry. Gdyby choć jeden z tych pojedynków potoczył się inaczej, albo też gdybyśmy wytrzymali ostatni kwadrans w Turzy Śląskiej, to dziś rozmawialibyśmy w zupełnie innych nastrojach.

- Były też walkowery na waszą niekorzyść.
- Tak, jeden w trzeciej lidze i dwa zespołu rezerw w czwartej. Remis 2:2 z Rekordem Bielsko-Biała straciliśmy z własnej winy, bo źle policzyliśmy czas Japończyka Shuto Nakano, jaki minął od jego poprzedniego występu w drugiej drużynie. Inna sprawa, że - patrząc z perspektywy całych rozgrywek - ten jeden punkt nie zmieniłby naszego położenia. Przepisy w tym zakresie są jednak niespójne. Shuto rzeczywiście nie miał 48 godzin przerwy, ale z drugiej strony nikomu nie przeszkadzało, że po pucharowym meczu w Jasieniu zagraliśmy przeciwko Carinie w Gubinie po zaledwie 46 godzinach. To co, jako gospodarze musimy przestrzegać tego przepisu, a jako goście już nie?

- Jesienią zdobyliście 22 punkty, wiosną tylko 17. Zgadza się pan z opinią, że zawaliliście rewanżową rundę?
- Nie do końca. W poprzednich sezonach mieliśmy podobny dorobek, dwa lata temu utrzymaliśmy się nawet z 38 „oczkami” na koncie. Nie doszło więc do żadnego dramatycznego tąpnięcia. Walczyliśmy o utrzymanie do ostatniej kolejki, tak samo jak w poprzednich latach. Warta nie spadła z hukiem, zadecydowały o tym detale.

- Prowadził pan Wartę przez ostatnie dwa i pół roku. Dwukrotnie udało się panu utrzymać drużynę w trzeciej lidze, trzecia próba okazała się nieudana. Ma pan coś do zarzucenia samemu sobie?
- Jeśli nie udaje się osiągnąć założonego przed rozgrywkami celu, to człowiek zawsze ma poczucie winy. I trzeba zacząć w takiej sytuacji od rozliczanie siebie, a nie innych. Teraz jest już po fakcie, więc mogę tylko gdybać, co by było w przypadku wyboru innego wariantu gry lub odmiennego zestawienia personalnego drużyny na jakiś konkretny mecz. Ale historii już nie zmienimy. Z drugiej strony uważam, że przez minione dwa i pół roku udało się zrobić w Warcie wiele wartościowych rzeczy. Nie chciałbym, by na cały ten okres rzutowały dwa ostatnie, przegrane mecze - najpierw w Turzy Śląskiej, a potem w finale okręgowego Pucharu Polski z Lechią Zielona Góra.

- Potrafi pan powiedzieć, jakie były główne przyczyny waszej degradacji?
- Gdybyśmy zaczęli kopać głęboko wstecz, to takich powodów znalazłoby się sporo. Z krótszej perspektywy rzuca się w oczy zbyt duża liczba remisów w ostatniej, wiosennej rundzie. Mieliśmy ich aż sześć, przy zaledwie czterech wygranych i sześciu, licząc łącznie z walkowerem, porażkach. Liczbę przegranych, biorąc pod uwagę potencjał Warty, akceptujemy bez większego problemu. Zabrakło natomiast zwycięstw. Nawet grając przez pół godziny w liczebnej przewadze, jak to miało miejsce z rezerwami Śląska Wrocław, nie potrafiliśmy pokusić się o odważniejszą postawę, która zaowocowałaby zdobyciem trzech punktów.

- W składzie Warty zabrakło wiosną kontuzjowanego napastnika Pawła Krauza, ale też bramkarza Dawida Smuga, który jesienią wydawał się ostoją drużyny. Jaka była przyczyna absencji tego drugiego?
- Jesień była dla nas udana, lecz po analizie statystyk doszliśmy do wniosku, że mamy prawo wymagać od Dawida trochę więcej. W zimowym okresie przygotowawczym postanowiliśmy wzmocnić rywalizację między nim a Łukaszem Wiśniewskim, który cierpliwie czekał na swoją kolej. Wiosną zaczęliśmy ze Smugiem w bramce, ale przegraliśmy z nim trzy pierwsze mecze, tracąc w nich aż 11 goli. Na czwarte wyszedł więc Łukasz i bez wątpienia nie zmarnował swojej szansy. Co prawda przegraliśmy z nim ten inauguracyjne dla niego pojedynek, ale w wielu spotkaniach trzymał nas potem w grze, udowadniał swoją przydatność dla zespołu. Nie sądzę, by decyzja o zmianie pierwszego bramkarza była przyczyną naszego spadku.

- To pomówmy jeszcze o innych graczach. Po przegraniu decydującego pojedynku z Unią Turza Śląska powiedział pan w wywiadzie, że najwyżej pięciu zawodników udźwignęło psychicznie ciężar tego spotkania. To znaczy, że miał pan drużynę, nieprzygotowaną mentalnie do gry na poziomie trzeciej ligi?
- Takich wniosków bym nie wyciągał. O życie walczyliśmy przez wiele kolejek, dobrymi wynikami w końcówce rozgrywek co tydzień przedłużaliśmy swoje szanse na utrzymanie się. Chłopaki zdążyli więc przyzwyczaić się do takiej sytuacji. Za mecz w Turzy Śląskiej biorą winę na siebie, bo nie potrafiłem przygotować mentalnie drużyny do ostatniego, decydującego pojedynku. To gospodarze mieli przysłowiową pętlę na szyi, bo musieli wygrać. Nam wystarczał remis. Na boisku role się jednak odwróciły. Rywale imponowali organizacją gry, emanował od nich spokój. To my byliśmy nerwowi pod bramką rywali, a nie na odwrót. Kwadrans przed końcem gospodarze zdobyli gola i konsekwentnie szukali kolejnego. Postawili kropkę nad „i” w ostatniej minucie, na co my nie potrafiliśmy znaleźć żadnej odpowiedzi.

- Na ławce miał pan do pomocy Adama Suchowerę, a w drugiej rundzie także Pawła Posmyka. Czy ten sztab nie powinien był zagwarantować Warcie utrzymania się?
- Paweł dołączył do nas w trudnym okresie. Zespół potrzebował wtedy dodatkowego bodźca i Paweł z pewnością wykonał swojej zadanie. Wszedł do klubu z wiarą, że można jeszcze skutecznie powalczyć o pozostanie w trzeciej lidze. Razem z Adamem robili wszystko, by pomóc mi w prowadzeniu drużyny i zdobywaniu kolejnych punktów. Na mecie sezonu okazało się jednak, że mamy ich trochę za mało. Tak to już bywa w sporcie - czasem się udaje, czasem nie…

- Podczas pucharowego meczu z Lechią głośno mówiło się o tym, że jest to pana ostatni mecz w roli trenera Warty. Czy to pan złożył rezygnację, czy też klub podziękował panu za współpracę?
- To moja decyzja, którą podjąłem jeszcze na koniec jesiennej rundy. Nie chciałem jednak odchodzić w połowie sezonu, miałem nadzieję po raz trzeci z rzędu utrzymać Wartę w trzeciej lidze i pożegnać się z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Wszystko chciałem załatwić fair. O swoim postanowieniu poinformowałem wcześniej i prezesa, i zawodników. Prawie się udało…

- Podobno wiosną prezes Zbigniew Pakuła postawił panu ultimatum w sprawie konkretnych wyników. Na trybunie gorzowskiego stadionu widzieliśmy też trenera Bogusława Baniaka, który prywatnie przeniósł się do Gorzowa i miał lada moment zastąpić pana na trenerskiej ławce…
- Rozmawiamy o sytuacji przed meczem z Gwarkiem Tarnowskie Góry, który ostatecznie wygraliśmy. Sam też byłem wtedy zaskoczony obecnością na trybunie trenera Baniaka. Ze mną nikt jednak nie rozmawiał, że jest to pojedynek o moją posadę. Po pokonaniu Gwarka sprawa ucichła. Najwyraźniej szefostwo klubu doszło do wniosku, że drużyna zaczęła lepiej funkcjonować, więc niech Konefał doprowadzi ją do końca sezonu.

- Zdradzi pan, co zamierza teraz robić?
- Wszystko to, co robiłem do tej pory, ale wolniej, bez stresu i ciśnienia. Jest mi to teraz potrzebne.

- Obejmie pan jakąś inną drużynę?
- Na ten moment nie mam takiego zamiaru.

- A co będzie z Wartą? Pierwsza drużyna spadła z trzeciej ligi, więc druga musi zostać relegowana z czwartej do klasy okręgowej. To trudny moment dla klubu, który za rok będzie obchodził okrągłą, 80. rocznicę powstania…
- Mam nadzieję, że prowadzony od kilku lat projekt szkoleniowy będzie kontynuowany. Sportowo na pewno nie zostawiam po sobie zgliszcz. Mam nadzieję, że sponsorzy nie odwrócą się od klubu i jubileusz Warta będzie świętowała z trzecioligowym zespołem. Choć wiem, że wywalczenie awansu zaraz po spadku nie jest łatwym zadaniem. Na dziś nie wiem, kto będzie moim następcą ani ilu zawodników z obecnej kadry zostanie w drużynie.

- Ostatnie dwa i pół roku było pańskim drugim podejściem do pracy w Warcie. Będzie i trzecie?
- Warta na pewno zostanie w moim sercu, będę też bacznie obserwował, jakie będą dalsze losy piłkarzy, z którymi pracowałem. Moje trzecie podejście? Życie nauczyło mnie zasady: nigdy nie mów „nigdy”…

Czytaj również:
Lechia Zielona Góra i Warta Gorzów podzieliły się punktami. Dwie czerwone kartki w derbach

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Grosicki kończy karierę, Polacy przed Francją czyli STUDIO EURO odc.5

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska