MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pan Marek miał nogę jak u słonia, teraz wraca do życia

Michał Szczęch 68 324 88 34 [email protected]
- Z taką nogą można żyć?! - pytał Marek w grudniu 2012. I prosił o pomoc. - Nogę udało się zmniejszyć. Ubyło mi 65 kilo wagi - mówił Marek, którego odwiedziliśmy we wtorek.
- Z taką nogą można żyć?! - pytał Marek w grudniu 2012. I prosił o pomoc. - Nogę udało się zmniejszyć. Ubyło mi 65 kilo wagi - mówił Marek, którego odwiedziliśmy we wtorek. Michał Szczęch
- Człowiek zamknięty ma dziwne myśli. Chce na przykład popełnić samobójstwo. Prosiłem siostrę o leki, o broń - wspomina Marek z Bytnicy, któremu noga urosła tak duża, że nie mógł wychodzić z domu. Udało się pomóc. Dziś Marek jeździ rowerem!

Marek usiadł raz ze swoją siostrą Agnieszką i tak rozmawiali: - Gdybyś trafił do więzienia, to może prędzej zaczęliby cię leczyć - powiedziała ona. Wtedy on się zaśmiał, że obrabuje bank. Tyle, że z tą wielką nogą to było niemożliwe.

Wpadli wtedy na pomysł, by Marka wywieźć do Niemiec. - Położyłbym się gdzieś przy drodze albo pod drzwiami - planował on. - Pogotowie zaraz zabrałoby cię do niemieckiego szpitala. Tam człowieka nie zostawiają - powiedziała ona.

Marek spojrzał na swoją wielką chorą nogę. Chciał umrzeć. Noga potworna, jak u słonia...

Przeczytaj też: - Z nogą jak u słonia można żyć? - pyta Marek. I bardzo cierpi

Puchnąć zaczęła jakieś trzy lata temu. Na początku tylko trochę. Myślał, że może kleszcz go ugryzł. Później było już tylko gorzej. Półtora roku temu noga urosła tak wielka, że prawie nie mógł chodzić. Gorączkował. Agnieszka okładała wtedy Marka liśćmi kapusty, bo leki przestawały działać. - To naprawdę straszne uczucie, gdy człowiek cierpi i nie można mu pomóc - mówi Agnieszka.

Przez ten brak ruchu Marek strasznie utył. Zjadł dwie kanapki i nie miał jak tego spalić. Na schody nie mógł wejść. Nogę podnosił na 10 centymetrów. Później nie mógł jej unieść wcale. Za ciężka. Nie mógł nogi zginać, bo opuchlizna blokowała staw. Musiał ją ciągnąć po ziemi. Więc ciągał, aż w pięcie zrobiła się dziura. Przestał wychodzić z domu. Życie zawęziło mu się do pokoju i okna.

- Byłem więźniem własnego ciała. Człowiek zamknięty ma dziwne myśli. Chce na przykład popełnić samobójstwo. Prosiłem siostrę o leki, o broń... - wspomina Marek. - Podejrzewam, że to mogłoby się przerzucić na drugą nogę, gdyby pomoc nie nadeszła na czas. Rósłbym dalej, 100 kilo, 200 kilo... Aż do śmierci? To był ostatni dzwonek, by poprosić o pomoc.

Agnieszka ze zdjęciem nogi brata przyszła do "Gazety Lubuskiej" pod koniec 2012 roku. Po tym, jak w kilku szpitalach powiedzieli, że nie są w stanie Marka leczyć. Nikt chorego nie pokierował dalej, nikt nie udzielił wskazówek, choć stan nogi był dramatyczny. Co, gdyby pomoc nie nadeszła wcale? - Skończyłoby się tragedią - uważa Agnieszka.

Nawiązaliśmy kontakt z fundacją zajmującą się chorymi na obrzęki limfatyczne. Tak trafiliśmy do profesora Andrzeja Szuby, angiologa z Wrocławia, specjalisty m.in. w zakresie chorób układu limfatycznego, jednego z nielicznych, którzy leczą w Polsce tak poważne obrzęki. Profesor wyraził chęć pomocy. Przyjął Marka na oddział. Tam Marek zaczął walkę o nowe życie.

- Od stycznia 67 dni byłem w szpitalu, liczyłem. Później 25 dni, 17 za trzecim razem. Bite trzy i pół miesiąca - wspomina. - Codziennie bandażowali mi nogę tak mocno, że zaciskałem z bólu zęby. Myślałem, że nie wytrzymam. Potworny ból trwał cztery godziny, później puszczało. Wkładali nogę do specjalnej maszyny i tak jakby uciskali ją powietrzem. W końcu noga zaczęła się zmniejszać.

Choć Marek wrócił już ze szpitala do domu, nogę będzie musiał bandażować do końca życia. Nakłada też specjalistyczne rajtuzy uciskowe, które dostał od firmy Medi, produkującej medyczne środki pomocnicze, również dla osób chorych na obrzęki limfatyczne. Jedne rajtuzy mogą wystarczyć co najwyżej na rok. Później trzeba kupić następne. Ich koszt? Nawet kilka tysięcy złotych. W ubiegłym roku rozmawialiśmy z Andrzejem Marszałkiem, kierującym polskim oddziałem międzynarodowej firmy Medi. Podkreślał wtedy: - Przypadek pana Marka był dramatyczny, musieliśmy zareagować. To skandal, że w Polsce nie refunduje się wyrobów kompresyjnych. Że chorzy muszą za nie płacić przez całe życie.

W przypadku Marka konieczne będą też coroczne wizyty w klinice. Najbliższą zaplanowano na maj. Obrzęki limfatyczne, potocznie nazywane słoniowacizną, to dziś choroba nieuleczalna. Można jednak załagodzić jej przebieg, by pacjent funkcjonował. By mógł żyć.

Owszem, Markowi zdarzały się chwile zwątpienia. Agnieszka bandażowała nogę po instruktażach, jakie dostała od profesora Szuby, a Marek narzekał, że noga już się nie zmniejsza. - Zmniejsza się - powtarzała Agnieszka. - Zobacz. Ostatnio zużyliśmy 26 bandaży, a teraz 24.

Dziś do bandażowania Agnieszka używa 15 trzyipółmetrowych, specjalistycznych bandaży, a bywa, że niekiedy 13. - Ubyło mi 65 kilo wagi - mówi Marek. - To tak, jakby worek ziemniaków z pleców zrzucić. Albo człowieka z kręgosłupa. To tak, jakby po 10 latach wyjść z odciętego od świata klasztoru. Albo jakby człowiekowi, który stracił nogi, te nogi odrosły. Zrozumiałem cierpienie ludzi, którzy nie mogą wyjść z domu. Jak spadł mi ciężar, poszedłem na wieś, do ludzi. Wsiadłem na rower i pojechałem przed siebie. Nie z jakąś zawrotną prędkością, ale satysfakcja ogromna. Pojechałem nad Jezioro Głębokie, zobaczyć stare kąty. Mieliśmy tam kiedyś dom rodzinny, mieszkaliśmy w nim przez 20 lat. Skopałem siostrze kawałek ogródka. Niby zwyczajne czynności, a taka dla mnie radość. Cieszę się, że do zdrowia wróciłem. Mniej bym się cieszył z milionów złotych. Zdrowia nie kupi się przecież za żadne skarby. W klinice we Wrocławiu dzieją się cuda.

Gdy Marek leżał na oddziale u profesora Szuby, widział kobiety po usunięciu piersi, z opuchlizną jak balon, widział ludzi z nogami jak u słonia i przeglądał się w nich jak w lustrze. Ci ludzie też żyli w czterech ścianach swoich mieszkań. Bez pomocy, bez wsparcia psychologa. - U nas takich ludzi spycha się na margines. Chorzy szukają ratunku, nie wiedzą, jak to leczyć, nie wiedzą, kogo prosić o pomoc - uważa Marek. - Nie chcę nikogo oczerniać, ale w Polsce takimi chorymi przeważnie się nie interesują. Mnie powiedzieli, że miałem zakrzepicę, a we Wrocławiu okazało się, że ja żadnej zakrzepicy nie miałem. Kiedyś sugerowano nawet, że tę nogę trzeba będzie mi uciąć...

Każdy może wspomóc Marka w dalszej walce z chorobą i w zbiórce na kolejne rajtuzy, których zakup będzie konieczny. Można wpłacić dobrowolną kwotę na konto Marka: PKO BP SA 07 1020 5402 0000 0702 0020 5716, z dopiskiem C-P66/2013. Konto założono przy Caritasie Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej, ul. Józefa Bema 32-34, 65-170 Zielona Góra. Jeżeli chcemy przekazać 1 proc. podatku dla Marka, wpiszmy w rozliczeniu KRS 0000226818.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska