Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzebiechów: Obraźliwe ulotki miały ją zniszczyć

Eugeniusz Kurzawa 68 324 88 54 [email protected]
Maria Chochonyk stara się ułożyć sobie życie z córką Michasią i narzeczonym w nowym, niedawno postawionym domu
Maria Chochonyk stara się ułożyć sobie życie z córką Michasią i narzeczonym w nowym, niedawno postawionym domu Mariusz Kapała
W całej wsi, a nawet w Sulechowie, pojawiły się obraźliwe, poniżające ulotki. Informujące, że - mówiąc oględnie - świadczy darmowe usługi seksualne. A na końcu jej numer telefonu. Kto to zrobił?! Zachowało się nagranie z kamer. Akt oskarżenia jest gotowy.

- Zadzwoniła do mama i mówi: ale sobie narobiłaś! - Maria Chochonyk z Trzebiechowa opowiada o wydarzeniu z 20 lutego. - Pytam, co się stało. A mama: ktoś we wsi porozrzucał ulotki na ciebie, tata pozbierał, zaraz przywiezie. Przyjechał ojciec. Miał ze 20 sztuk, niektóre pomięte, przybrudzone, bo podniesione z ziemi. Nie wiedziałam, co robić, jak się zachować. Nie miałam pojęcia, kto mógł mi zrobić taki numer.

Pani Maria pokazuje jedną z ulotek. Zadrukowana kartka formatu A4. Obrzydliwa treść.
- Ulotki rozrzucono w nocy, ale trafiły do ludzi, którzy wcześnie rano szli do pracy. Głównie do Bomadeku, gdzie pracowałam i nadal jestem zatrudniona - relacjonuje młoda kobieta. Jest już spokojna, bo od lutego upłynęło nieco czasu. Ale co przeszła?! Znalazła się na zwolnieniu lekarskim z powodu depresji. Potem okazało się, że jest w ciąży. Żeby nie doszło do zagrożenia ciąży otrzymała dalsze zwolnienie. Teraz przebywa w domu. Jest z narzeczonym, opiekuje się półtoraroczną córeczką Michasią.
M. Chochonyk pierwsze kroki skierowała wtedy do gminy. Chciała pomocy. Ludzie z urzędu wyzbierali część ulotek. Poprosiła też wójta o zabezpieczenie nagrania z kamery, która monitoruje centrum Trzebiechowa.

- Wójt wezwał informatyka, który sprawdził nagranie - relacjonuje pani Maria. - Na szczęście zachowało się. Było widać, jak w zasięg kamery wjechał samochód, a ręka przez okno rzuciła ulotki. Twarzy nie dało się rozpoznać. Ale ten samochód...! Od razu wiedziałam, do kogo należy. Za co on mi to zrobił?!
Chochonyk wspomina, że parę lat temu chodziła z mężczyzną pracującym w miejscowym przedsiębiorstwie Bomadek. Potem się rozstali. Ale nadal pracowali w tej samej firmie, w tym samym dziale, nawet na tej samej zmianie. Ona podjęła tę pracę w 2009 r. Potem urodziła córkę i była na urlopie macierzyńskim. Wróciła do roboty rok temu. Twierdzi, że atmosfera w dziale była fatalna. Ludzie pili w czasie pracy, zachowywali się nieodpowiedzialnie, choć mieli do czynienia z maszynami, ostrymi przedmiotami, nawet z nożami.

- Sprzeciwiałam się temu, nie podobało mi się, a wtedy mówiono, że Maryśka to ta najgorsza - przekazuje Chochonyk. - Zresztą inne osoby nawet zwolniły się, bo też zostały napiętnowane.
Pani Anna (nazwisko do wiadomości redakcji), która odeszła z Bomedeku, podobnie ocenia swą ówczesną sytuację. - Powiedziałam, że za pijaków nie będę zapierniczać. Zaraz zostałam uznana za najgorszą. Ale ci, co pili mieli względy - mówi Anna.
- Po powrocie z macierzyńskiego było już tak, że jak szłam do pracy to płakałam - ciągnie M. Chochonyk. - Nie wytrzymywałam tego. Pewnego dnia coś we mnie pękło. Poszłam do kierownika działu i zapytałam: co będzie jak zaraz wyjdę z zakładu, bo w tej atmosferze już nie daję rady. On na to: dyscyplinarka. Wobec czego wieczorem, ok. 23.00, poszłam do domu wiceprezesa Budy. Powiedziałam mu, że jest pijaństwo i tak dalej. Pojechał w nocy na zakład z alkomatem. Ale uznał, że ludzie nie byli pod wpływem alkoholu.

Marek Buda potwierdza to zdarzenie, choć sugeruje, że było to raczej o 1.00 w nocy. - Na tym dziale pracują 22-23 osoby. Rozmawiałem z nimi - mówi. - Z kierownikiem, z brygadzistką, no i z lekarzem, w końcu poważną osobą. Bo u nas na każdej zmianie musi być lekarz weterynarii. Zarzuty się nie potwierdziły.
Wiceprezes wypowiada się zdecydowanie. Że firma nie jest zakładem opieki społecznej. Tu się pracuje. I zarabia. Ludzie mają na rękę po 5 tys. zł. Ale jak ktoś nie pasuje do drużyny, trudno, musi odejść. Zespół powinien być zgrany.
- Następnego dnia prezes Buda kazał mi zgłosić się do biura - kontynuuje pani Maria. - Znów powiedziałam mu, że mam już dość, nie chcę cierpieć nawet za 3 tys. zł miesięcznie. Zaproponował wtedy, że da mnie na pierwszą zmianę. Zgodziłam się. Dwa tygodnie później pojawiły się te ulotki...
- To nie są moje sprawy, nie jestem matką Teresą z Kalkuty - deklaruje wiceprezes Buda. - Na oczy tych ulotek nie widziałem i nie będę wkładał palca między zwaśnione strony. Mam na głowie zakład, gdzie 300 osób ciężko, a nawet bardzo ciężko pracuje. Konkurujemy z Europą. I chcemy się utrzymać na rynku.

M. Chochonyk poszła z ulotkami na posterunek policji w Trzebiechowie. Sugeruje jednak, że mundurowi przez pierwsze dwa dni nie zrobili nic. Potem zgłosiła się do prokuratury w Świebodzinie. Założyła sprawę karną. Opowiada, jak prokuratura przeprowadziła tzw. eksperyment prokuratorski, jak porównywała czas nagrania z kamery gminnej z monitoringiem w Bomadeku. Chochonyk występuje jako oskarżyciel posiłkowy.
Pierwsza rozprawa miała się odbyć we wrześniu, ale obrońca drugiej strony poprosił o czas na zapoznanie się z aktami. Dlatego M. Chochonyk też zatrudniła adwokata. Drugi termin (29 października) również został przesunięty.
- Kolejny termin został wyznaczony przez sąd na 11 stycznia - wskazuje Ewa Grześkowiak, prokurator rejonowy w Świebodzinie. Stwierdza, że akt oskarżenia został skierowany do sądu już 30 maja. - Wszystkie okoliczności wskazują na pana Andrzeja (imię zmienione - dop. red.). Mamy dobry materiał dowodowy. Choć prawdą jest, że nikt go za rękę nie złapał.
Prokurator przekazuje, że oskarżony Andrzej, nie przyznaje się do winy, ale uważa, iż jego wyjaśnienia są niespójne i mało logiczne. Gdyby sąd uznał winę mężczyźnie grozi do trzech lat pozbawienia wolności z artykułu 190a par. 2, o podszywanie się pod inne osoby w celu wyrządzenia szkody materialnej lub osobistej.
- To są pomówienia pani Chochonyk i tylko jej słowa, nie ma zaś dowodów - twierdzi oskarżony. Wyjaśnia, iż badania prokuratury dotyczące koloru samochodu pochodzące z nagrania są wątpliwe. Bo jak można określić kolor pojazdu na czarno-białym filmie? Na którym nie widać też numeru rejestracyjnego samochodu. A przede wszystkim twarzy. I nawet nie wiadomo, czy rozrzucone na filmie ulotki to te, które ma pani Chochonyk. - Jestem niewinny! - podkreśla.

Mężczyzna mówi, iż ma już dość Marii Chochonyk. Twierdzi, że to konfliktowa kobieta. Narobiła wielu bzdur. Kiedyś jej pomógł, a teraz ona tak mu się odwdzięcza. Po zakończeniu procesu z kolei on chce założyć jej sprawę. Sugeruje: - O tym, że redakcja do mnie zadzwoni wiedziałem już wczoraj od kolegi z Niemiec. A skąd on wiedział? - pyta pan Andrzej. - Zresztą o wizycie "GL" u niej wie też pół Trzebiechowa. Skąd?
Pytamy oskarżonego, czy ma jakieś podejrzenia, kto mógł rozrzucić te ulotki. Odpowiada, że to mógłby być każdy. - Bo jej tu nie lubią - stwierdza Andrzej.
- Chciałabym, żeby wreszcie ta rozprawa się odbyła. Przecież utraciłam dobre imię! Żyję z piętnem - mówi pani Maria. Choć dodaje, iż znajomi ją pocieszają, żeby się nie martwiła. W końcu na setki rozrzuconych ulotek tylko dwie osoby zadzwoniły, i to miejscowe, żeby sprawdzić, czy to nie jest głupi żart.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska