MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zielony Szerszeń zbiera w odwłok

Zdzisław Haczek
W kinach fruwa "The Green Hornet", choć rzecz bez polotu... W wypożyczalniach bawi "Kick-Ass", choć bohaterowi nieustannie spuszczają łomot.
Jeśli oglądać „The Green Hornet”, to dla Czadnowskiego w wykonaniu Christopha Waltza, esesmana z „Bękartów wojny” Tarantino
Jeśli oglądać „The Green Hornet”, to dla Czadnowskiego w wykonaniu Christopha Waltza, esesmana z „Bękartów wojny” Tarantino fot. UIP

Jeśli oglądać "The Green Hornet", to dla Czadnowskiego w wykonaniu Christopha Waltza, esesmana z "Bękartów wojny" Tarantino
(fot. fot. UIP)

Można ekranizować komiks tak, jak to zrobili twórcy "The Green Hornet" z reżyserem Michaelem Gondrym na czele. Britt, dziedzic fortuny, wieczny chłopiec, zafascynowany superbohaterami, nagle pragnie naśladować swych idoli. Z pomocą wynalazcy - mistrza sztuk walki Kato, rozpoczyna misję: niszczyć zło. Na spowolnionych zdjęciach naparzanka z gangsterami wygląda szczególnie efektownie. Cameron Diaz ozdabia kadr. W szkicowniku miga portret Bruce'a Lee, który grał Kato w telewizyjnej wersji "Zielonego Szerszenia" w latach 60...

Tyle że to wszystko scenariuszowo jest niedorobione. Seth Rogen, gwiazda przecież odjazdowych "Wpadki" czy "Supersamca", jako Britt sprawia wrażenie, jakby do końca nie wiedział, kogo ma grać. Efekty 3D to tradycyjnie pomyłka (może poza deszczem drobin szkła). Historia co rusz utyka bez szans na kulminację, przełamanie czy soczysty dowcip (fakt, kilka się udaje).

Jeśli już oglądać "The Green Hornet", to dla Christopha Waltza, który za rolę esesmana w "Bękartach wojny" Tarantino zgarnął Oscara. Jego bezwzględny gangster Czad-no-wsky przykuwa uwagę nawet wtedy, gdy nie sięga po dwulufowy rewolwer, a tylko milczy, słucha. A scena "wewnętrznego kryzysu" na dachu, gdy przeistacza się w Bloodnowskiego? No tylko Christopher Walken mógłby to zagrać lepiej! Oczywiście, gdyby tu było coś więcej do grania, bo scenarzystom "Zielonego Szerszenia" na aktora takiego formatu jak Austriak, zabrakło po prostu pary.

„Kick-Ass” przekonująco i zabawnie pokazuje dolę i niedolę superbohatera bez supermocy
„Kick-Ass” przekonująco i zabawnie pokazuje dolę i niedolę superbohatera bez supermocy fot. Monolith

"Kick-Ass" przekonująco i zabawnie pokazuje dolę i niedolę superbohatera bez supermocy
(fot. fot. Monolith )

A przecież "Kick-Ass" (dostępny na DVD) pokazuje, że amatorzy (dosłownie) przygód superbohaterów, mogą hasać po ekranie z miłym dla oka, ucha i mózgu skutkiem. Nastoletni Dave (Aaron Johnson) też nie ma żadnych cudownych predyspozycji, by stanąć w jednym szeregu z Batmanem, Supermanen czy Spider-Manem, ale... szykuje sobie kostium. I przybiera imię.

Oczywiście, że nasz Kick-Ass regularnie zbiera baty. Poobijany ledwo żyje, ale jego perypetie oraz mu podobnych pogromców zła (dziewczynka-killerka Hit Girl i jej nawiedzony tatuś - uwaga! Nicolas Cage wreszcie coś gra), to nie tylko efektowna jatka. Dowcip goni tu dowcip, bohaterowie zamiast szeleścić papierem, ujawniają emocje w pełnokrwistych (dosłownie!) kreacjach.

Ale nad wszystkim czuwa jako reżyser i współscenarzysta Matthew Vaughn - producent pokręconych komedii sensacyjnych "Przekręt" czy "Porachunki". Ten pan wie, co to ująć "nadętą" fabułę w cudzysłów parodii czy pastiszu. Dlatego liczę dni do czerwcowej premiery jego "X-Men: Pierwsza klasa".

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska