Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O kapryśnym brzmieniu waltorni i nie tylko. Rozmowa z Maciejem Baranowskim i Łukaszem Łacnym - twórcami Corno Music Brass Festival

Jarosław Wnorowski
Jarosław Wnorowski
Wideo
od 16 lat
W Zielonej Górze ruszyła tegoroczna - już siódma - edycja Corno – Brass Music Festival, czyli festiwalu muzycznego instrumentów dętych blaszanych. Postanowiłem do rozmowy zaprosić dwóch zielonogórzan, którzy są pomysłodawcami, organizatorami i dobrymi duchami tego wydarzenia. Mowa o Łukaszu Łacnym oraz Macieju Baranowskim.

Jakie są wasze początki w kontaktach z muzyką, kto was zachęcił do sięgnięcia po instrument, Łukasz zaczynał na flecie a Maciek od razu na waltorni. Kto was uczył?

Łukasz Łacny (Ł.Ł): Tak to prawda, ja rozpoczynałem swoją edukację muzyczną w klasie Elżbiety Sawickiej, a następnie w drugim stopniu Państwowej Szkoły Muzycznej i wtedy zmieniłem instrument na waltornię. Byłem pierwszym uczniem Ivana Moroza – wtedy pierwszego waltornisty Filharmonii Zielonogórskiej.
Maciej Baranowski (M.B.): Pamiętam jak do szkoły podstawowej przyszedł pan akordeonista, prezentował instrumenty klawiszowe i zachęcał do zapisów do PSM. Przyniosłem ulotkę z tego spotkania do domu i rodzicom chyba spodobał się ten pomysł żebym uczył się grać, bo byłem dość „niegrzecznym” dzieckiem. Mama chciała zapisać mnie na flet, ale na egzaminie wstępnym pan Iwan Moroz namówił mnie na waltornie, której nazwy nie mogłem sobie przez wakacje przypomnieć. Pan Iwan Moroz uczył i przygotował mnie aż do studiów.

Wiem, że przewijaliście się przez różne zespoły np. orkiestrę dętą Budowlanki?

(Ł.Ł): Tak, ja grałem najwięcej w polsko – niemieckiej orkiestrze symfonicznej. Koncertowaliśmy najczęściej w regionie oraz Frankfurcie na Odrą, ale było również sporo wyjazdów po innych landach niemieckich, do Belgii czy do Francji. W Budowlance grałem kilka razy oraz byłem z nimi na konkursie orkiestr dętych w Belgii. Następnie przeniosłem się na studia do Katowic.
(M.B.): Orkiestra Dęta przy Zespole Szkół Budowlanych tzw. „Budowlanka” oraz jej ówczesny dyrygent - Janusz Zając - fagocista Filharmonii Zielonogórskiej, bardzo mocno wpłynęli na mój rozwój muzyczny. Grałem w Budowlance już od drugiego roku nauki w szkole muzycznej. Orkiestra zakupiła sporo nowych instrumentów, m. in. waltornie. Miałem to szczęście, że mogłem wypożyczyć taki nowiutki instrument firmy Yamaha. Było to dużym ułatwieniem w graniu i nauce. Z Budowlanką uwielbiałem grać ambitne utwory koncertowe, które często wykonywaliśmy na różnych festiwalach, zdobywając nagrody i wyróżnienia. Później również grałem kilka lat w Polsko-Niemieckiej Orkiestrze Symfonicznej - Frankfurt nad Odrą-Zielona Góra. Bardzo dobrze te czasy wspominam, dzięki wyjazdom z orkiestrami, mogłem zwiedzić trochę świata, a wspólne granie w orkiestrze, to ogromna frajda i mnóstwo wyzwań na wielu polach.

Czy waltornia to prosty instrument (do grania), jakie są jego tajemnice, zalety?

(Ł.Ł): Myślę, że jak patrząc na profesjonalna grę na instrumencie, to każdy jest tak samo trudny. Osiągnąć poziom mistrzowski trzeba takim samym nakładem ciężkiej pracy. To trochę tak jak ze sportem zawodowym. Prawie każdy umie kopnąć piłkę, przebiec 100 metrów, czy rzucić do kosza. Jednak, aby być zawodnikiem trzeba się poświęcić i ciężko pracować. Co do samego instrumentu, to waltornia potrafi być kapryśna i zwłaszcza na początku nauki jest to spore wyzwanie, ale finalna przyjemność z gry oraz fakt w jak wspaniały sposób ten instrument jest wykorzystywany choćby w muzyce filmowej, daje ogromną dozę satysfakcji i spełnienia.
(M.B.): Czy jakiś instrument jest prosty czy trudny, to zazwyczaj kwestia bardzo indywidualna. Myślę, że sztuka polega na tym, żeby znaleźć dla siebie taki instrument, na którym granie nie sprawia nam zbyt dużo trudności. Każdy ma swoją specyfikę i tak naprawdę gra na każdym instrumencie, niesie ze sobą inne wyzwania. Waltornia charakteryzuje się pięknym dźwiękiem, szeroką paletą barw, co pozwala na jej łączenie się z innymi grupami instrumentów. Ma też duży ambitus dźwięku, to znaczy, że jej skala zawiera dźwięki bardzo niskie aż do bardzo wysokich. Czasem nawet kilka dźwięków, prosta melodia potrafi oczarować słuchających. Róg, (bo tak również nazywa się w Polsce waltornię) jest instrumentem bardzo często stosowanym w muzyce romantycznej, współczesnej i przede wszystkim - filmowej.

Jak potoczyły się wasze losy pod skończeniu średniej szkoły muzycznej i dalsze zawodowe. Gdzie można was obecnie posłuchać?

(Ł.Ł): Tak jak wspomniałem, po liceum przeniosłem się na studia do Katowic. Tam nabierałem doświadczenia zawodowego współpracując z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia, Filharmonią Śląska, Aukso (Orkiestra Kameralna Miasta Tychy) czy Orkiestrą Muzyki Nowej. Następnie dostałem się do Sinfonii Iuventus w Warszawie i po kolejnych dwóch latach rozpocząłem pracę w słynnym Teatrze Muzycznym „ROMA”. Od 8 lat jestem pierwszym waltornistą Filharmonii Wrocławskiej przy Narodowym Forum Muzyki.
(M.B.): Już w klasie maturalnej jeździłem często do Berlina na lekcje do prof. Christiana-Friedricha Dallmanna, gdzie przez rok byłem tzw. „młodym studentem” (Jungstudent) w programie Julius-Stern Institut przy Uniwersytecie Sztuk Pięknych w Berlinie (Universität der Künste - Berlin). W tej właśnie szkole, od 2008 roku rozpocząłem regularne studia w klasie tego profesora. W tym okresie, dzięki hojności i wsparciu finansowym zielonogórskich przedsiębiorców, mogłem zakupić instrument, który był niezbędny na studia w Berlinie. Jestem za to wsparcie bardzo wdzięczny, bo dało mi to szansę na odpowiedni rozwój. Po kilku latach studiów udało mi się zostać stypendystą Akademii Karajana przy Filharmonii Berlińskiej. Obecnie gram w orkiestrze radiowej we Frankfurcie nad Menem. Występuję także gościnnie z wieloma orkiestrami w Niemczech i na świecie oraz gram muzykę kameralną.

Co zawdzięczacie edukacji muzycznej?

(Ł.Ł): Myślę, że największy atut to umiejętność szerokiego patrzenia na różne sytuacje życiowe, umiejętność maksymalnej koncentracji na jednej rzeczy. Edukacja muzyczna pozwoliła mi też na doświadczanie różnych kultur i miejsc poprzez podróżowanie z orkiestrami po całym świecie, jako muzyk. To wspaniały zawód.
(M.B.): W moim przypadku, muzyka na pewno „złagodziła obyczaje”, bo od momentu, kiedy zacząłem chodzić do szkoły muzycznej, granie stało się dla mnie jakby wentylem bezpieczeństwa na mój niespokojny temperament. Byłem dosyć „charakternym” dzieckiem, a odkąd zacząłem grać, mocno złagodniałem. Poza tym to mnóstwo wspaniałych nowych znajomości, wyjazdów, przeżyć muzycznych, koncertów. Cieszę się, że dostałem od losu taką właśnie szansę.

Porozmawiajmy o festiwalu Corno, skąd pomysł na jego organizację?

(Ł.Ł): Pomysł rodził się przez kilka lat. Zawsze z Maćkiem chcieliśmy zrobić coś dużego w naszym rodzinnym mieście. Udało się w 2017 roku, kiedy ówczesny dyrektor tej placówki – Czesław Grabowski, zaproponował Maćkowi koncert na cztery rogi z Filharmonią Zielonogórską i dodatkowo pozwolił, aby Maciek wybrał artystów solistów do tego koncertu,. Uznaliśmy, że to byłby idealny start na zorganizowanie krok po kroku festiwalu składającego się z profesjonalnych koncertów i warsztatów, które zapewniali zaproszeni goście.
(M.B.): To był pomysł i marzenie, które rodziło i rozwijało się w naszych głowach przez dłuższy czas. Jak się okazało dzieliliśmy je z Łukaszem. Przyświecała nam chęć ściągnięcia do Zielonej Góry artystów rangi światowej, umożliwienie młodym, polskim adeptom instrumentów dętych blaszanych czerpania z wiedzy i umiejętności zapraszanych artystów, przybliżenie i szerzenie wśród lokalnego społeczeństwa instrumentów dętych i pokazanie ich możliwości.

Jakie były początki festiwalu? Jakie ciekawe, śmieszne, groźne i nieprzewidziane sytuacje wam się wydarzyły podczas byłych już edycji festiwalu?

(Ł.Ł): Zawsze najgroźniejszą sytuacją jest brak pieniędzy. W kulturze nie jest łatwo i zwłaszcza, kiedy powstaje nowe wydarzenie, to proces organizacji i zgromadzenia na to środków nie jest prosty. Jednak na szczęście energia, jaką tworzą nasi goście podczas festiwalu, napędza nas do dalszej pracy. Możemy się pochwalić, że przez dotychczasowe 6 edycji nie mieliśmy żadnej nieprzyjemnej czy groźnej sytuacji i to dodaje nam szczególnie skrzydeł do działania.
(M.B.): Początki i pierwsza edycja oparta była i na współpracy z Filharmonią Zielonogórską. Przy okazji koncertu orkiestry FZ i zaproszonych solistów udało nam się zorganizować warsztaty i kilka ciekawych koncertów. Cieszę się także, że obecny dyrektor FZ - Rafał Kłoczko - bardzo chętnie wspiera nasz festiwal i kontynuuje współpracę z nami. Bardzo doceniam wsparcie wielu lokalnych przedsiębiorców, którzy są sponsorami, na których zawsze możemy polegać. Pamiętam, jak w fazie przygotowań kolejnej edycji festiwalu spotkaliśmy się z Łukaszem we Wrocławiu i rzuciliśmy nazwiskiem, które było dla nas obu legendarne i na tamten moment tylko w sferze marzeń. Postanowiliśmy spróbować i po wielu staraniach i próbach udało nam się zaprosić na festiwal Jamesa Thatcher’a. Nie odmówił nam, przyjeżdża regularnie i jak się okazało był to strzał w dziesiątkę. Mocno pokrzyżowała nam szyki pandemia. Samo przedsięwzięcie jest duże i wymaga wielomiesięcznych przygotowań, a jego powodzenie zależy od wielu osób i czynników. Czasem musimy szybko reagować, kiedy np. któryś z artystów zachoruje i odwoła swój przyjazd. Parę lat temu, ze względów zdrowotnych, ja sam nie mogłem wziąć udziału w festiwalu.

Kilka osób mówiło mi, ze brakuje im jeszcze obecności instrumentu o nazwie eufonium, coraz bardziej popularnego w orkiestrach dętych, planujecie jego włączenie do festiwalu?

(Ł.Ł): Planujemy jego włączenie od kilku lat, jednak artystka, którą chcielibyśmy zaprosić, jako pierwszą jest bardzo rozchwytywana i jak dotąd nam się nie udało.
(M.B.): Tak, my również myślimy o włączeniu do festiwalu eufonium. Pracujemy nad tym, ale do tej pory nasza wymarzona eufonistka nie miała czasu, żeby przyjechać na festiwal.

Jakich ciekawych uczestników, artystów spodziewacie się w tym roku na festiwalu? Kto szczególnie wbił wam się pozytywnie w pamięć podczas byłych jego edycji?

(Ł.Ł): Wszyscy nasi artyści i kursanci są dla nas ważni. Przyjęliśmy na samym początku zasadę, że zarówno wschodząca gwiazdę, utytułowanego profesora, czy młodego adepta szkoły muzycznej traktujemy tak samo i poświęcamy mu tyle samo uwagi. Cieszymy się, że przez te wszystkie lata trzymamy się tej zasady i nasi goście to doceniają, dlatego tak wiele osób bardzo chętnie do nas wraca. Dla nas też najciekawsze i najpiękniejsze jest to, że rokrocznie przyjeżdżają do Zielonej Góry artyści i kursanci z ponad 20 krajów. W tym roku po raz pierwszy będzie uczestniczka aż z Iranu. Licząc sumarycznie, podczas wszystkich edycji odwiedziło nas już 37 narodowości.
(M.B.): Zarówno wśród uczestników jak i artystów mamy osoby, które będą na festiwalu już po raz kolejny oraz osoby, które przyjadą do Zielonej Góry po raz pierwszy. Trudno mi jest wyróżnić kogokolwiek z nich. Każdy jest na swój sposób wyjątkowy i wspaniały, a w trakcie tygodnia festiwalowego wspólnie ciężko pracujemy, muzykujemy i świętujemy, co daje wszystkim ogromną satysfakcję.

Co stanowi wartość dodaną festiwalu przez te wszystkie lata?

(Ł.Ł): Wartością są ludzie ich energia i ogólny klimat festiwalu, który udziela się wszystkim, którzy wezmą w nim udział. Widzimy to również w melomanach zielonogórskich, którzy licznie przychodzą na nasze koncerty i wracają rokrocznie na nasze wydarzenie.
(M.B.): Najważniejsza według mnie to część edukacyjna wydarzenia. Przynosi ona konkretne wyniki, a dzięki nabytym umiejętnościom, wiedzy i kontaktom, młodzi muzycy mają dużo lepsze szanse rozwijać swoją pasję do muzyki i zaistnieć na profesjonalnym rynku muzycznym. Nie wspominając o przyjaźniach i atmosferze, które podczas CORNO są zawierane.

Na co szczególnie chcielibyście zaprosić słuchaczy w tym roku?

(Ł.Ł): Zapraszamy na wszystkie koncerty, bo każdy jest atrakcyjny. Trzy są bezpłatne i trzy płatne.
(M.B.): Wszystkie tegoroczne koncerty będą tak ciekawe i różnorodne, że jako organizatorzy nie powinniśmy faworyzować jakiegokolwiek z nich, więc zapraszamy na wszystkie koncerty. Jest spory wybór stylów i każdy może sobie, wedle gustu, wybrać jeden z nich lub jeszcze lepiej - wziąć udział w kilku.

Plany festiwalowe na kolejne edycje?

(Ł.Ł): Zaprosić z sukcesem Helenę Escrivę, jako artystkę grającą na eufonium.
(M.B.): Ambitne i optymistyczne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska